- Masky -
Tak. Ja, Toby i Jeff to nie było najlepsze połączenie na zwiady, zdecydowanie.
Od tej akcji "poszukiwania" prawdopodobnie żywego brata Jeffa minęło parę dni, ale u czarnowłosego można było zauważyć znaczne zmiany w zachowaniu. Wydawał się być bardziej drażliwy niż zwykle, jakby ciągle był w spięciu. Ale nikt w obawach o swoje bezpieczeństwo nie chciał się pytać, co jest przyczyną, choć pewnym jest to, że to właśnie przez owego Liu.
Ale ja nie zostawałem w tyle. Sumienie zżerało mnie od środka, tak samo jak tęsknota za bratem. Choć próbowałem to przegonić, to i tak wszystko przypominało mi Briana.
Z moich przemyśleń wyrwał mnie stojący w miejscu Toby, na którego, na moje nieszczęście, wpadłem.
Wziął głęboki wdech i spojrzał to raz na mnie, to na Jeffa.
— Czy możecie przestać być tacy wkurwiający? — odparł stanowczo.
Spojrzałem na niego wytrzeszczonymi oczyma, byłem nieco zdziwiony jego posunięciem, bo rzadko zdarzało mu się zachować tak poważnie.
— Przestań narzekać i idź dalej, przyjebie. — prychnął Jeff.
No nie, chyba teraz nie rozpocznie się kłótnia.
— Możecie przestać się zachowywać jak dzieci i robić to co Operator nakazał? — spytałem retorycznie, zirytowanym już tonem.
— No taaak, przecież Tim zawsze jest taki posłuszny i nigdy by nie złamał zasad Operatora! — sarkastycznie powiedział Toby.
Westchnąłem na to, nie chcąc drążyć tematu. Zawsze było to samo. Czy to aż takie złe, że robię to, co powinienem?
— Ruszcie się, do kurwy nędzy, bo nie chce mi się już tu stać — warknąłem.
— Jasne, najlepiej wymijać temat. — prychnął na to Toby, przekraczając granice mojej cierpliwości. Przysięgam, był o krok do stracenia ręki.
— Jak zaraz nie skończysz to... — pozwoliłem sobie nie dokończyć, aby nie pogarszać sytuacji, ale ten irytujący gnojek chyba nie do końca to zrozumiał.
— To co? Zabijesz mnie? Przerażające, naprawdę... — sarkastycznie rzucił.
Ja już totalnie nie wiem, czy on jest głupi, czy robi to, aby mnie sprowokować.
— A żebyś, kurwa, wiedział — wysyczałem przez zęby, zaciskając pięści i mając je już w gotowości, aby przypieprzyć mu w tą durną, dziecięcą twarz.
— Powodzenia, i tak nie będę jakoś za specjalnie jęczał z bólu. — odparł. No tak, jego pieprzona choroba. Można go zbić na kwaśne jabłko, a i tak będzie się czuł jak nowonarodzony.
— Nie zawadza mi to. — nagły impuls zmusił mnie do podniesienia na niego ręki, natomiast coś, a raczej ktoś, postanowił mnie przed tym powstrzymać.
— Cśśś... — dłoń zakryła mi usta, a sprawcą tego był Jeff, który bacznie się czemuś przyglądał w przeciwnym kierunku.
Zlustrowałem wzrokiem Tobyego, który był równie zdezorientowany jak ja, lecz po chwili zaczął patrzeć tam, gdzie czarnowłosy.
Gdy do nich dołączyłem nic nie ujrzałem. Jednakże w pewnej sekundzie mogłem ujrzeć lekki ruch krzaka.
Zmierzyliśmy się wszyscy porozumiewawczo wzrokiem. Robiąc niewielki odstęp od siebie, oraz mając broń w gotowości powoli zbliżaliśmy się do źródła ruchu.
Gdy krzak ponownie drgnął, rzuciliśmy się na niego we trójkę, i nawet nie zauważyliśmy, kiedy polowanie na krzak zmieniło się w walkę.
W całym tym zamieszaniu trudno było mi dojrzeć, kim była ta osoba, a było to jeszcze trudniejszym wyzwaniem, gdyż była ona zakapturzona. Ale nie mogliśmy się tym przejmować. Kto wchodzi bez zezwolenia na nasz teren, automatycznie ma stracić życie.
O dziwo nasz przeciwnik był dosyć trudny, jednakże gwałtowne ruchy Jeffa na coś się zdały, gdyż udało mu się dźgnąć osobnika.
Ale gdy ten upadł, a wraz z tym jego kaptur, atmosfera przybrała nieco innego charakteru.
— Jack?
CZYTASZ
"Znaleziona Maska" // Eyeless Jack
FanfictionŻycie nie mogłoby się tak łatwo potoczyć. W pewnym momencie trzeba zaznać smaku goryczy. A to może nawet zmienić twoje życie. Musi. Poznasz nowe rzeczy. W niektóre zwątpisz, a w niektóre uwierzysz. Dopiero potem się przekonasz, czy faktycznie podjął...