35

677 35 15
                                    

- Jack -

Biegnąc myślałem tylko o tym, co mam zrobić z Keirą. Czułem dziwne przywiązanie do tej dziewczyny, co w ogóle wydawało się być dla mnie absurdem. Nie chciałem ot tak jej porzucić, lecz nie byłem w stanie jej w tym momencie pomóc. Ona trzymała się teraz ledwo na szynach, a ja sam czułem jak jej ciepła krew brudzi moje nogi. Nawet nie zauważyłem, kiedy wrogie strzały ustały - mimo to nadal biegłem w dobrze znanym mi kierunku.

Wiedziałem, jak idiotyczny ten pomysł jest, ale nie widziałem innego wyjścia. Postanowiłem skierować się w stronę TEJ rezydencji. Chciałem być tam wcześniej niż oni z nadzieją, że jacyś pozostali członkowie jeszcze się tam znajdują, a szczególnie jedna osoba. Mówiąc o jednej osobie mam na myśli najbardziej człowieczego z tej grupy członka, czyli Briana. Wiedziałem, że jego sympatyczność nie równa się z jego poradnością, lecz miałem nadzieję, iż przekona swojego upartego brata.

Obrałem taką drogę, którą znają tylko mieszkańcy rezydencji, aby móc przedostać się tam bez uporczywych pułapek, które pozbawiłyby prędzej Keirę niż mnie życia.

Nadal nie miałem pojęcia czemu mi tak na niej zależało. Przez dłuższy czas byłem po prostu przekonany, że to tylko przez to, iż była moim "niewolnikiem", lecz potem zaczynało się robić coraz to bardziej dziwnie, a nasza relacja przybrała nietypowy charakter - zacząłem znęcać się nad nią, bo nie chciałem się czuć jak najzwyklejszy oprawca a nie zakochany morderca, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.

Ta droga wydawała się być bez końca, a ja powoli traciłem siły w nogach. Chciałem tam być jak najszybciej, a zarazem w ogóle tam nie biec. Miałem złe wspomnienia z tamtejszym miejscem, dlatego nie chciałem tam się znajdować nigdy więcej w moim marnym życiu. Nie dziwiło mnie to, gdy coraz więcej odchodziło, a skończyłem tak, żeby w końcu być jednym z uciekinierów.

Gdy koniec końców na horyzoncie pojawił się ten charakterystyczny budynek, moje serce mimo, że wydawało się bić wystarczająco szybko, przyśpieszyło jeszcze bardziej. Zwolniłem, gdy usłyszałem ciche mruknięcie tuż przy moim uchu. Gwałtownie obróciłem głowę, niechcący lekko zderzając się z głową dziewczyny.

- Ałć... - ledwo powiedziała. - Gdzie... jesteśmy? - spytała ostatkami sił.

Nie wiedząc czemu, nie mogłem z siebie nic wydusić. Powoli i delikatnie zdjąłem ją ze swoich pleców i ułożyłem na zimnym śniegu. Nie chciałem jej tak traktować gdy widzieliśmy się prawdopodobnie po raz ostatni. Była jedyną osobą, przy której cokolwiek poczułem - nawet upierdliwy gniew. Spojrzałem na jej twarz i na widok jej zmarnowanej oraz bladej cery coś we mnie pękło, powodując stos niewytłumaczalnych uczuć nie do opisania. Wyraźnie widoczna była jej walka o to, aby znów nie odejść; widziałem jak ciężkie są dla niej jej powieki i jak bardzo nie chciała aby opadały. Położyłem moją dłoń na jej policzku, i poczułem, jak mięśnie jej twarzy napinają się lekko do delikatnego uśmiechu, który ja odwzajemniłem.

Chciałem, aby to wszystko inaczej się potoczyło. W tej jednej chwili pożałowałem wszystkiego, co dotychczas zrobiłem. Wszystkie te błędne decyzje doprowadzały mnie teraz do wielkiego żalu. Cokolwiek robiłem było zrobione źle, i dopiero teraz to zauważyłem - zauważyłem moją głupotę. Jedną wielką głupotę.

Kątem oka dostrzegłem jak na białym śniegu tworzy się szkarłatna plama. Zjechałem wzrokiem w dół, i widziałem, jak śnieżna biel zostaje pochłonięta przez krwistą czerwień. Szybko się ocknąłem, i biorąc jakikolwiek skrawek materiału mojej odzieży, bez wahania zacisnąłem jej ranę. Nawet teraz, w takim momencie nie potrafiłem zrobić nic dobrze, dlaczego ten idiota jakim jestem, nie pomyślał o tym wcześniej?

- Przepraszam. - zebrałem się po dłuższym czasie na to, aby to powiedzieć.

- I tak już wystarczająco... - przerwała. - się wykrwawiłam.

"Znaleziona Maska" // Eyeless JackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz