Rozdział 18: Skazany na śmierć

431 38 68
                                    

Od razu po wsadzeniu Bena do Ciapy, Alby i Raven zaczęli zastanawiać się, co z nim dalej zrobić. Oczywiście nie obyło się bez zwołania Zgromadzenia. Teraz wszyscy Opiekunowie tkwili w jednym z pokojów w Bazie, na tyłach. Dziewczyna opierała się o ścianę i przyglądała się dyskutującym chłopcom. Nie mogli tak tego zostawić. To nie było normalne.

— To nie jest normalne — powiedział głośno Gally, mierząc pozostałych wzrokiem. Skrzyżował ręce. — Wiem, co mówię. Dozorcy nie wychodzą w dzień.

— A więc coś się zmieniło — stwierdził Newt poważnym tonem. Brunet pstryknął palcami.

— Właśnie. To wina tego cholernego szczylniaka. Jest w Strefie jeden dzień i myśli, że wszystko mu wolno!

— O czym ty mówisz? — zirytował się Alby. — Schodzisz z tematu, Gally. Mieliśmy ustalić, co zrobić z Benem.

— Thomasa zostaw mnie — odezwała się Raven, a wzrok wszystkich skierował się na nich. — Zajmę się nim.

— Tak? — spytał Gally kpiąco. — Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Zaczęłaś gadać, kiedy się pojawił. Może jesteś z nim w zmowie, co? Nie jestem ślepy.

— Nie przeginaj — ostrzegł go Newt, nagle spięty. Chłopak otworzył usta, gotów się kłócić, ale spojrzenie blondyna go uciszyło. Przetarł twarz dłońmi. — Dobra. Jakieś pomysły?

Zapadła cisza. Gally nadal mordował ją spojrzeniem, które olała. Była zbyt zajęta swoimi myślami. To, co się działo z Benem, było nie do pomyślenia. Naprawdę się przeraziła, kiedy zobaczyła jak dusił Thomasa leżącego na ziemi. Mógł go zabić. Dziwiła się, jak jej siostra wyszła z tego starcia ledwie z kilkoma zadrapaniami na twarzy. Wydała się jej jakaś... nieswoja? Na pewno miała nieobecne spojrzenie.

— Powinni go obejrzeć Plastry — zasugerował Patelniak. — Może jakoś go wyleczą.

— Jakoś? — parsknął Gally. — Teraz już jest dla niego za późno. Dziabnął go Dozorca, wiesz, co to znaczy? Będzie mu się pogarszać. Cały czas.

— Więc co proponujesz? — zapytał milczący dotąd Minho, wstając z miejsca. Wręcz kipiał z wściekłości. Mało brakowało, aby się na niego rzucił z pięściami. Niespecjalnie mu się dziwiła, szczerze. Sama była przerażona. — Chcesz go zostawić na pastwę losu?! Jest jednym z nas, do cholery!

Raven przymknęła oczy. Miała dość, tak bardzo dość. Nienawidziła brać udziału w Zgromadzeniach, ale najwyższa pozycja w Strefie tego wymagała. Ostatecznie to ona podejmowała decyzje. Przeważnie zwalała to na Alby'ego z prostego powodu. Wtedy nie mogła mówić. Teraz czarnoskóry siedział na łóżku, posyłając jej pytające spojrzenia. Westchnęła ciężko. To nie było dla niej łatwe. Musiała jednak wziąć się w garść. Przybrała beznamiętny wyraz twarzy.

— Złamał Zasadę — powiedziała na tyle głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę. Przestąpiła nerwowo z nogi na nogę, kiedy wszystkie spojrzenia utkwiły w niej. — Nie skrzywdzi nikogo więcej.

Minho zapowietrzył się, ale uciszyła go surowym spojrzeniem. Już otwierał usta, żeby się wykłócać, ale najwidoczniej zrozumiał, że miała rację. Spochmurniał i zaczął krążyć po pokoju, ale nie odezwał się słowem. Gally wyjątkowo oszczędził sobie zgryźliwych komentarzy, kiwając głową.

— Nie wierzę, że to mówię, ale Szefowa ma rację — powiedział niezadowolony. Alby powiódł wzrokiem po pozostałych Opiekunach.

— Ktoś zgłasza sprzeciw?

Odpowiedziała mu cisza. Wiedzieli, że to było konieczne, jeśli chcieli uniknąć podobnych sytuacji. Wyrok zapadł. I to przez nią. Czarnoskóry wstał i zarządził zbiórkę przy Wrotach tuż przed zmrokiem. Mieli brać w tym udział wszyscy najstarsi Streferzy. Chłopcy zaczęli wychodzić, żeby przygotować się na to, co ich czekało. Raven odetchnęła z ulgą, rozluźniając się. Zdecydowanie nie lubiła tłumów, ani być w centrum uwagi. Alby zbliżył się do niej i przytulił. Natychmiast wtuliła się w niego, czując się trochę lepiej. O ile było to możliwe. Czuła się winna. Winna temu, że zadecydowała o życiu niewinnego chłopaka.

welcome to the gladeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz