31 ~ Zbyt wiele głosów ~

1.5K 86 33
                                    

Mieliśmy dwa dni.

Tylko dwa cholerne dni na przećwiczenie szczerze mówiąc niemożliwej do wykonania taktyki wymyślonej przez Xaviera.

Choć tak naprawdę nie trudno było się domyślić, że ów chłopak autorem jej nie był. Sam sposób w jaki opowiadał o formacji i planie przebiegu meczu - nie ukazywał radości, którą zwykle czerpał z gry. A trzeba przyznać, że w Genesis czuł się jak ryba w wodzie, chociaż wiedział, iż drużyna ta działa wbrew przyjętym zasadom. Że prędzej czy później ktoś zorientuje się o złych zamiarach trenera i nas zdejmą, zabronią gry. Drugiej straty rodziny raczej by nie przeżył. Wrakiem człowieka jest się raz, później może być albo lepiej, albo gorzej. Jednak w naszym przypadku wszystko wskazywało na drugą opcję.

- Śpisz? - przez czerń okalającą pokój przedarł się promień złotego światła, wypływający z korytarza widocznego przez niewielką szparę w drzwiach.

Czyli on też nie był w stanie.

W zasadzie, dlaczego ja się dziwiłam? Za kilka godzin mieliśmy stanąć na boisku oko w oko z drużyną Raimona i albo wygrać stając się przekleństwem świata piłki nożnej, albo pójść na pewną śmierć.

- Nie. - mruknęłam, mróżąc oczy od piekącego światła.

- Mogę?

Nie miał już tej pewności w głosie, z którą jeszcze wczoraj rano oznajmiał mi i Jupiterowi, że nie ma się czego bać. Sam się bał. Ale jako lider naszej grupy chował się w mylnym przeświadczeniu, że nie może tego zrobić, nie przed Burnem i Gazelle.

Wiedziałam o tym bardzo dobrze.

- Jasne.

Naraz drzwi ponownie się zamknęły, a złote smugi zastąpiły granatowo-srebrne strumienie wypełzające z okna wbudowanego w dach.

Stał kilka kroków przede mną. Doszczętnie zmarnowany, z rozczochranymi włosami, w dużej bluzie i czarnych niczym smoła dresach. Fiolet pod jego oczami brnął ku szarości, tworząc sine mozaiki, które za grosz nie porywały by nawet zagorzałych miłośników sztuki. Oszklonych łzami oczu żal było porównać do śmiejących się ślepi szczeniaka. Teraz wyglądał raczej jak bity, umęczony życiem pies, który stanowczo nie za służył na swój los. Bo przecież to nie on go wybrał. Nikt go nie wybiera.

- Coś się stało? - zapytałam, śledząc z niepokojem każdy kolejny ruch brata.

Zatrzymał się dopiero przy krawędzi mojego łóżka, by po krótkim spojrzeniu w okno nad nim, opaść bezsilnie na szarą pościel.

Milczał.

Coraz bardziej mnie przerażając.

- Xavier?

- Nie czuję, że żyję Vera. - westchnął łamiącym się głosem. - Niczego nie czuję.

Błysk, od jakiegoś czasu zamieszkujący jego oczy, zgrabnie spłynął po bladym, ba, wręcz białym policzku, który okazał się być niezwykle ciepły.

Idąc tym tropem, przyłożyłam dłoń do czoła czerwonowłosego.

- Xavier, masz gorączkę. - podświadomie zniżyłam głos do ledwo słyszalnego szeptu. - Połóż się, zaraz przyjdę.

Zanim jednak zdążyłam zejść z łóżka, drżąca dłoń Xaviera spoczęła na moim nadgarstku, co dawało wyraźny sygnał, iż chłopak nie chciał żebym odchodziła.

- Zaraz mi przejdzie, daj spokój. - wyrecytował na jednym wdechu. - To ze stresu, nic wielkiego.

Gdy uścisk ustał, powoli wysunęłam dłoń z ręki brata i dziwnie połamanym wężem dotarłam do własnego biurka, z którego po omacku zgarnęłam listek leków przeciwbólowych wraz z butelką wody mineralnej.

Królewska Napastniczka [✓ZAKOŃCZONE✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz