Debby
Kolacja którą Debby zamówiła pół godziny temu wciąż stała nietknięta przed nią na małym stoliku. Para powoli unosząca się z potrawy wydawała być się w tym momencie najbardziej interesującą rzeczą w całej restauracji, ponieważ dziewczyna wpatrywała się w nią przez ostatnie dobre kilka minut, nie zważając przy tym na tłok który panował w całej restauracji.
— O czym myślisz, kotku? — z drugiego końca stolika odezwał się męski głos, sprawiając, że dziewczyna wywróciła oczami, odrywając je od gorącego posiłku, którego w żadnym wypadku nie miała ochoty spróbować.
— Nie nazywaj mnie tak. — odburknęła cicho, poprawiając małą torebkę spoczywającą na jej kolanach. - Nie jestem twoim kotkiem, nie jestem twoim kochaniem, nie jestem twoim misiem. Daruj sobie. - dodała równie cicho.
Matt, osiemnastoletni blondyn, który siedział tuż przed nią uśmiechnął się delikatnie, kręcąc przy tym głową. Chwycił za szklankę wody i upił kilka małych łyków, nie odrywając oczu od Debby, a dokładnie tam, gdzie nie powinien spoglądać.
Debby nie miała pojęcia co stało się z tym człowiekiem. Jako dzieci byli najlepszymi przyjaciółmi, teraz jednak brunetka miała go za prawdziwego wroga. Nie wiedziała, czy to palenie zbyt dużej ilości marihuany przeżarło mu mózg czy po prostu w końcu pokazał swoją prawdziwą twarz. Przynajmniej nie tak pamiętała swojego przyjaciela z dzieciństwa.
Ona i Matt przez całe swoje dzieciństwo byli nierozłączni i to nie tylko dlatego, że sami chcieli tak wiele spędzać ze sobą czasu - to ich rodzice ich do siebie przysuwali. Od samego początku maczali palce w ich znajomości, a sens tego odkryła dopiero całkiem niedawno, kiedy powiedziano jej, że całe jej życie zostało już zaplanowane za jej plecami. Ślub z wybranym przez jej rodziców mężczyzna kiedy skończy osiemnaście lat oraz przejęcie firmy, której Debby kompletnie nie interesowała.
Tak jak każda dziewczyna w jej wieku miała swoje plany, swoje marzenia, swoich chłopaków którymi była zainteresowana. Teraz jednak to wszystko, a szczególnie jej zdanie nie miało żadnego znaczenia.— Oj, mała, ty wciąż się z tym nie pogodziłaś, co? — spojrzał na nią z politowaniem, na co ona odrzuciła mu wściekłe spojrzenie.
— Nigdy się z tym nie pogodzę. — odpowiedziała, przy okazji spoglądając w bok, gdzie przy stoliku nieopodal siedzieli ich rodzice.
— Daj już spokój. — Matt przewrócił oczami, tracąc już cierpliwość. — Dla naszej dwójki będzie o wiele lepiej jeżeli w końcu weźmiesz się w garść, zaakceptujesz to i wydoroślejesz. — prychnął, opadając na oparcie krzesła.
Debby zacisnęła palce na swojej torebce i wbiła wściekłe spojrzenie na stolik. Zacisnęła szczękę i przez chwilę nią ruszała, zgrzytając przy tym zębami.
Wiedziała, że w końcu kiedyś nie wytrzyma i po prostu wybuchnie. I dzisiaj była ta chwila.
Nie zważając na to jak to wyglądało, nie zważając na reakcję swojego byłego przyjaciela, swoich i jego rodziców szybko podniosła się na krześle, o mało nie wywracając go do tyłu, poprawiła zdecydowanie zbyt krótka sukienkę która kazała założyć jej mama i na tyle na ile pozwalały jej szpilki wybiegła z małej restauracji prosto na równie mały parking na którym znajdowało się jedynie kilka samochodów. Że łzami w oczach oparła się o pojazd jej rodziców i nie zwracając uwagi na makijaż zaczęła rozmazywać go, próbując powstrzymać grube łzy płynące jej po zaróżowionych z zimna policzkach. Dokładnie kilka sekund później z restauracji wyszła również jej mama, która szybko podbiegła do swojej córki, łapiąc ja boleśnie za nadgarstki, tym samym zmuszając ja do tego, aby na nią spojrzała.— Co ty sobie wyobrażasz, gówniaro? — wysyczała, spoglądając jej prosto w oczy.
Jej matka była naprawdę śliczna, lecz nawet tona makijażu która na co dzień nosiła nie była w stanie zakryć jej zmarszczek powstałych od złoszczenia się na swoją córkę. I mimo tego, że Debby również uważała ja za piękną kobietę, nie była w stanie teraz tego zobaczyć. Wyglądała jak prawdziwe wcielenie diabła, kiedy jej twarz skrzywiła się w gniewie.