1:

111 14 2
                                    

        (przypominam że to au) 

         

6 lat później

   Tyler miał łzy w oczach i grube bandaże na nadgarstkach schowanych w rękawach bluzy. Przyjechał odwiedzić swoją mamę aby nieco załagodzić sytuację pomiędzy nimi. Gdy dwa lata wcześniej powiedział jej, że postanowił rzucić studia dla rozwijania swojego zespołu, jego matka wpadła w wściekłość i była zawiedziona. 
Teraz, gdy jego zespół się rozpadł nie miał już pojęcia co ze sobą zrobić. Stracił to, co podtrzymywało go przy życiu i teraz tonął w naprawdę niebezpiecznych, niepokojących myślach. 
Będąc w okolicy postanowił odwiedzić swój stary kościół do którego chodził zanim wyjechał na studia. 
Daleko mu było do prawdziwego Chrześcijanina, ale podobno Jezus nie ocenia.
Zatrzymał się na chodniku i ściągnął kaptur. Otworzył ciężkie, drewniane drzwi i wszedł do środka. Gdy otaksował spojrzeniem wnętrze, z ulgą stwierdził, że budynek był pusty. 
Odgłosy jego kroków odbijały się echem w bogato ozdobione ściany. Wybrał jedną ze środkowych ławek po prawej stronie i usiadł na niej, wpatrując się w równie bogato ozdobiony, pusty ołtarz.
Tak naprawdę nie wiedział po co tutaj przyszedł. 
O pomoc? Nie, już dawno przestał o nią prosić. O taki rodzaj pomocy prosił gdy jego ojciec się powiesił i wciąż jej nie otrzymał.
O wybaczenie? Uśmiechnął się pod nosem, kręcąc przy tym głową. To jemu należały się przeprosiny.
Już dawno zapomniał wszystkie modlitwy, ale podobno nie trzeba był oz nich korzystać by rozmawiać z Jezusem. 
Ale czy on w ogóle chciał z nim rozmawiać?
Chłopak westchnął cicho, pocierając zmęczone oczy.
Jedyna, ostatnia prośba. O nic więcej nie prosił.
Wiedział, że od Jezusa się nie wymaga, ale to była jego ostatnia deska ratunku. 

Ktoś odchrząknął. 

Tyler szybko otworzył oczy i drgnął, zauważając jakąś kobietę, która przysiadła się do tej samej ławki co on. Przez chwilę nie był w stanie zauważyć jej twarzy, lecz gdy na niego spojrzała, od razu ją rozpoznał.

— Jenna? — zapytał cicho, na co ona uśmiechnęła się szeroko, odgarniając kilka kosmyków włosów z jej twarzy.

— Czyli Debby miała rację, z wyglądu w ogóle się nie zmieniłam. — zaśmiała się, przysuwając się bliżej mężczyzny. — Ciebie też miło widzieć, Tyler.

— Skąd wiedziałaś że tutaj jestem? — zapytał, również lekko się uśmiechając. 

Odetchnął cicho. W końcu jakaś znajoma twarz. Mimo tego teraz dziwne było dla niego spotkanie kogoś ze szkolnych lat.

— Widziałam cię gdy szedłeś chodnikiem. Postanowiłam że do ciebie dołączę, no chyba że ci przeszkadzam? — zapytała, gestem dłoni wskazując na figurę Matki Boskiej stojącej nieopodal ławki w której siedzieli. 

Tyler pokręcił głową, czując podekscytowanie.

— Nie, w sumie to właśnie miałem wychodzić. — odpowiedział. — Dobrze cię widzieć. Pamiętam jak dostałem twój list od Debby, szczerze myślałem wtedy, że już nigdy się nie zobaczymy.

— A jednak. — stwierdziła, posyłając Tylerowi kolejny uśmiech. — Co u ciebie, Tyler? Czym się zajmujesz? Masz jakąś pracę, czy coś? 

Tyler spojrzał ponownie na ołtarz. Normalnie by skłamał mówiąc, że wszystko jest w porządku, lecz nie zamierzał tego zrobić w takim miejscu.

— Nieciekawie. — mruknął. — To długa historia. — dodał, gdy Jenna zapytała co się stało.

— Nie wiem jak ty, ale ja mam sporo czasu. Ty też nie wyglądałeś jakbyś był w pośpiechu, więc..? — zapytała, zachęcając go do mówienia dalej.

𝐕𝐎𝐋𝐓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz