XVIII

1.1K 114 107
                                    

Starał się nie myśleć o tym, co takiego mogło wydarzyć się jutro. Przez ostatni miesiąc przecież przestał żyć tym, co było wczoraj i skupił swoje myśli wokół dzisiaj.

Trzymał się ostatkami sił tego, co wywoływało szczery uśmiech na jego ustach, bo chciał wierzyć w to, że podobnym zachowaniem uda mu się uratować samego siebie.

Teraz, kiedy jego palce zaciskały się mocno na barierce znajdującej się na balkonie, próbował udawać, że lepiej być nie mogło. Myślał o wszystkim tym, co wywoływało w nim radość, jakby te wszystkie rzeczy miały mu pomóc w dalszym funkcjonowaniu.

— Czuję się trochę jak ten nastolatek, który znów wierzy ślepo w to, w co nie powinien — powiedział dość cicho, kiedy tylko usłyszał ciche kroki za swoimi plecami.

Nie pomylił się. Louis stał za nim, opierając się o framugę, jakby nie wiedząc co powiedzieć.

Było całkowicie ciemno, a twarz kędzierzawego owiewał przyjemny, chłodny wiatr. Wiosna była blisko, a on czuł się z tego powodu wyjątkowo dobrze. Wiosna wiązała się z nowymi rozdziałami, nowymi porządkami, z odrodzeniem. Starał się zignorować pojawiające się w głowie pytanie: ile to już takich było? Chciał wierzyć w to, że tym razem to wszystko wydarzy się naprawdę.

— Dlaczego tak jest? — zapytał Louis, równie cichym głosem, co i Harry. Kompletnie tak, jakby postanowił podjąć tę grę. Jakby spodobało mu się całe to mówienie szeptem.

— Ponieważ — zaczął, szukając odpowiedniego wyjaśnienia. Właśnie, dlaczego? Stał odwrócony plecami do Lou, jakby to miało mu pomóc. I widział tylko światła tych wszystkich lamp. Światełka w ciemności. Louis był jednym takim. Był światełkiem, które pojawiło się w ciemnym tunelu, przez który Harry musiał przejść. — Ponieważ jestem tutaj i wierzę w dobre zakończenia, ale takie, które przychodzą same. Rzeczywistość stała się całkiem znośna w ostatnim czasie, chociaż normalnie płakałbym w poduszkę — przymknął swoje powieki i teraz nie widział już nawet świateł. To było w jakiś sposób w porządku, Lou i tak nie widział jego twarzy. Było mu łatwiej, tak. — To wszystko wydarzyło się ot tak, po prostu, choć nawet nie ruszyłem przy tym palcem.

— Czy to źle? — dopytywał Tomlinson, a kędzierzawy mógł usłyszeć, że uśmiechał się, kiedy zadawał to pytanie. — Hazz, myślę, że analizowanie każdej małej sprawy też nie jest dobre. Nie chodzi o to, by stać się kompletnym ignorantem tego wszystkiego, co się dzieje, ale też nie powinieneś myśleć, że masz obowiązek poświęcać się każdej małej tragedii.

— Chodzi o to, by po prostu żyć. Tym, co tu i teraz.

— Wiesz o tym, a jednak stoisz na tym balkonie i się zamartwiasz — zauważył szatyn. Chwilę później Harry poczuł na swoim ramieniu ciepłą dłoń i aż zadrżał z wrażenia. Po jego ciele przeszedł dresz, ale to jeden z tych, które - choć niespodziewane - były całkowicie chciane.

Może sens tkwił w tym, że Louis był chciany. Harry mógłby przysiąc, że każdy kto widział Tomlinsona, myślał o nim właśnie w taki sposób. Bo Louis był wspaniałym człowiekiem, przyjacielem. Z tego, co sam wywnioskował, był również niesamowitym starszym bratem.

W oczach Harry'ego Louis był tym człowiekiem, na którego ludzie spoglądali i myśleli, że chcą go. Jako miłość, znajomego, bliskiego, przyjaciela, kogokolwiek. Louis. Był. Chciany. Po prostu, stwierdził to bez wahania.

Dlatego też odwrócił się, kiedy szatyn dotknął jego ramienia, bo Harry tak strasznie chciał go zobaczyć. Zobaczył jego twarz, na której pojawił się ten czuły louisowy uśmiech, o którym Styles mógłby sobie tylko pomarzyć, gdyby życie potoczyło się inaczej.

blue | lsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz