XXV

1.1K 112 93
                                    

Nie miałaś racji — powiedziałby matce, gdyby ktokolwiek dał mu możliwość, aby znów zamienić z nią kilka słów. Spojrzałby jej w twarz i bez zastanowienia, ale i również bez złości, bez poczucia, że został w jakiś sposób oszukany, powiedziałby wlasnie to. Nie miał jej tego za złe, bo nie mogła wiedzieć. Być może nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego w swoim życiu. Ta myśl zdawała się być wyjątkowo dobra w obecnej sytuacji, bo nie chciałby myśleć, że jego własna matka musiała zmagać się z ludźmi o podobnym, wręcz wybuchowym temperamencie. Do tego stopnia, że było to aż krzywdzące.

Potwory istnieją, mamo — powiedziałby jej, nawet nie zastanawiając się nad tym przez chwilkę. Miał wystarczająco dużo czasu, by zrozumieć, że było to prawdą. Może nie było twarzy wywołujących dreszcz pełen strachu, okrutnych głosów czy macek, które dusiły go w nocy. Były przerażające słowa, mało czułe czyny i kłamstwa, które odwróciłyby życie na korzyść tego, który ranił.

Starał się nie zerkać na Louisa, kiedy ten nerwowo zaciskał palce na kierownicy, gdy razem zmierzali w kierunku mieszkania Harry'ego. Obawiał się, iż tamten powiedziałby coś, na co ten nie potrafiłby znaleźć odpowiedzi chociażby i w jednym, krótkim słowie.

Potrzebował czuć się tak jak było jeszcze niecałe pół godziny wcześniej — bezpieczeństwo otaczało go dosłownie z każdej strony, bo Louis trzymał go w ramionach, jakby reszta świata nie istniała. Na długi czas zapomnieli o problemach atakujących na zewnątrz. Jednakże kiedy człowiek zapomina o rzeczach, nie jest to równe temu, że one znikną.

— Hazz — Tomlinson przerwał nagle ciszę panującą pomiędzy nimi, ale Styles wciąż wpatrywał się ślepo przed siebie. Przestrzeń wydawała się być ogromna w stosunku do tego, co znajdowało się wokół nich. Byli tacy malutcy. A jednak to od nich zależało tak wiele. Od małych, głupich ludzi. — Wiem, że jesteś zdenerwowany, ale będę cały czas przy tobie. Może... może nie stało się nic takiego wielkiego?

Styles wzruszył lekko ramionami. Nie potrafił myśleć o tym w tak pozytywny sposób, nawet jeśli bardzo próbował. Bardzo chciał myśleć o tym jak o czymś prostym, ale ilekroć zaczynało mu się udawać, działo się coś, co znów spychało go w dół.

— Nie wiem, Lou — odpowiedział po prostu. Szczerze. Bo on naprawdę nie wiedział już, co takiego powinien sobie myśleć. — Myślę sobie, że to nie jest takie nic, skoro zadzwonił do mnie właściciel mieszkania — dodał. W głowie wciąż miał jego głos, był wyraźnie zdenerwowany. Była awantura, ktoś się włamał. Sąsiadka zadzwoniła do mnie. Okej, tylko to nie musiało być winą Harry'ego. Wcale nie musiało chodzić o osobę, która jako pierwsza przyszła mu na myśl. Na świecie działy się różne rzeczy i mógł mieć pecha, akurat tym razem bandyta czy ktokolwiek inny postanowił poznęcać się nad Harrym i jego mieszkaniem.

— Jesteś zdenerwowany, na razie niepotrzebnie — szatyn na moment położył dłoń na ramieniu loczka. — Byłeś ze mną i coś się stało, tak czasem bywa. Ale teraz też jestem przy tobie i to się nie zmieni. Spokojnie, dobrze? Razem wszystko ogarniemy. Będzie... będzie po prostu lepiej, będzie dobrze. Wiem, że to słabe pocieszenie a tej chwili, ale uwierz mi...

— Nie, błagam — przerwał, nie chcąc nawet słyszeć nic o tym, jak Louis mówi, że cokolwiek z tego wszystkiego jest słabe. Prawdą było to, że nigdy wcześniej nie czuł tak ogromnego wsparcia ze strony kogokolwiek. — Nie mów podobnych rzeczy, bo to wszystko znaczy dla mnie więcej, niż mógłbyś sobie w ogóle wyobrazić. Naprawdę, Louis. Dziękuję. Chociaż to i tak za mało.

Tomlinson na moment pozwolił sobie zerknąć w kierunku Harry'ego, by posłać mu ten najszczerszy uśmiech. Po chwili jednak znowu skupił się na drodze, najpewniej chcąc bezpiecznie dotrzeć z młodszym na miejsce. Styles wiedział, że jego słowa kryły w sobie cholernie dużo prawdy — nie mógłby być bardziej wdzięczny.

blue | lsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz