XXXII

894 98 117
                                    

Wpatrywał się błagalnym wzrokiem w Jamesa, podczas gdy ten jedynie unosił dłoń w geście, który dał Harry'emu jasno do zrozumienia — jeden niewłaściwy ruch i wszystko skończy się w jednej chwili. Oczywiste było jednak to, że koniec ten wcale nie był tym, czego Harry pragnął. Był jego kompletnym przeciwieństwem.

Podszedł cichutko w kierunku drzwi, wciąż mając łzy w oczach po tym, jak James szarpiąc za jego ramię, pociągnął go za sobą z powrotem do salonu. Wszystko po to, by wydać kolejne polecenie, ale w sposób, który nie pozwoliłby Louisowi zorientować się, że w mieszkaniu był ktoś jeszcze oprócz loczka. Jego serce krwawiło na myśl o tym, jak okrutnie miał zachować się w najbliższym czasie.

Położył dłoń na drzwiach, przymykając swoje powieki tak mocno, by choć trochę powstrzymać wydostające się z oczu łzy.

— Harry — usłyszał w tym samym momencie głos Louisa. Być może jego uwadze nie uszło ciche pociąganie nosem. — Skarbie, proszę, porozmawiaj ze mną...

Tak strasznie tęsknił za jego głosem przez te kilka dni. Momentami, kiedy zostawał sam, musiał powstrzymywać się przed tym, by do niego nie zadzwonić. Nawet na krótką chwilkę, byle tylko móc go usłyszeć i dowiedzieć się, czy wszystko grało.

— Louis, musisz stąd iść — odparł i wbrew temu wszystkiemu, co chciał, jego głos załamał się. Czuł na swoich plecach palące spojrzenie Jamesa, który kazał mu opanować emocje. Jeśli teraz zaczniesz beczeć, on nigdy sobie nie pójdzie. Tylko że teraz Harry miał w nosie te złote rady. Cierpiał, kiedy jego miłość znajdowała się tuż za drzwiami, a on nie mógł go nawet dotknąć.

— Nie rozumiem, co takiego się stało, ale chcę, żebyś wiedział, że jestem w tym z tobą i nie zostawię cię teraz. Hazz, błagam. Jeśli nie dla siebie, to dla mnie, pozwól. Ja też tutaj jestem i też cierpię — jego głos zadrżał i dopiero wtedy Styles uświadomił sobie, że on także płakał. Jego ukochany Lou płakał przez to, że życie Harry'ego było jednym wielkim bałaganem, z którego sprzątaniem nie potrafił sobie poradzić. Nie mógł tego przełknąć, to było niesprawiedliwe. — Nie pójdę stąd. Nie pójdę, dopóki nie spojrzysz mi w twarz i nie powiesz, że to wszystko znaczyło dla ciebie tyle, co nic. Nie odejdę, dopóki nie powiesz, że tego chcesz, patrząc mi prosto w oczy. Wiesz, dlaczego?

Cisza. Harry oparł swoje czoło o drzwi, ukrywając usta w dłoni. Obawiał się, że szloch, który opuściłby jego usta byłby zbyt głośny. Już i tak czuł na swoim ciele bolesne uderzenia, które z pewnością czekały na niego. James pewnie czekał tylko i wyłącznie na to, aby Tomlinson odszedł.

Już wiedział, że dostanie mu się za tę sytuację, choć on naprawdę nie wykonał ani jednego telefonu do Louisa.

— Nie zrobię tego, bo jeszcze kilka dni temu patrząc mi w oczy, mówiłeś, że mnie kochasz — wyjaśnił w końcu szatyn. To było zbyt wiele. — I to musiała być prawda. Jeśli nie, to spójrz mi w oczy i to powiedz. Spójrz mi w oczy i każ mi zostawić cię na zawsze.

Padł na kolana, czując, że nogi zaczęły uginać się pod nim. Nie potrafił złapać oddechu i wcale nie pomagało mu w tym wszystkim to, że wciąż ukrywał twarz w dłoniach. Musiał oddychać, musiał uspokoić się jak najszybciej, byle tylko coś powiedzieć i przekonać tym Louisa do odejścia. Im dłużej stał za tymi drzwiami, tym bardziej James zaczynał się denerwować. To przerażało Harry'ego do tego stopnia, że byłby w stanie zrobić wszystko, aby Tommo odszedł. To nie tak, że loczek tego chciał; on wiedział, że Lou musiał to zrobić. Choć tak bardzo nie chciał, żeby odchodził. Nie wyobrażał sobie życia bez niego.

— Lou, słuchaj mnie uważnie — zaczął, starając się jakkolwiek zebrać myśli. Panuj nad głosem, oddychaj. Mów spokojnie. — Mogę cię o to prosić?

blue | lsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz