III

1.9K 149 211
                                    

Chciał zrobić coś, byle tylko nie musieć dłużej odczuwać nieustannego bólu znajdującego się gdzieś w środku. 

Najgorszy rodzaj bólu to ten, o którym wiesz dosłownie tyle co nic. Nie możesz działać, walczyć, jeśli nie masz pojęcia, w co tak właściwie musisz uderzyć. Chciał wiedzieć, dlatego myślał o tym długo; myślał o tym znacznie więcej, niż prawdopodobnie w ogóle powinien. Jednakże co mógł zrobić będąc tylko człowiekiem, któremu zwyczajnie zabrakło poczucia bezpieczeństwa? Czuł strach, znajdując się w obliczu samego siebie; najgorsze demony dopadały go w momentach, w których pozostawał kompletnie bez nikogo. Te demony, obawy, wszystkie rzeczy, które niszczyły go, jakby był niczym — to wszystko mieszkało gdzieś w środku niego.

Poranki nigdy nie były jego ulubioną porą dnia, dlatego też i ten nie przypadł mu do gustu. Kolejna bardzo źle przespana noc doprowadziła go do ponownego takiego dziwnego stanu, kiedy dręczące myśli atakowały go dosłownie z każdej strony. Bardzo chciał je powstrzymać, ale znowu pojawiała się ta obawa, to pytanie ­— w jaki sposób? Nie znał odpowiedzi, chociaż tak bardzo chciał, chociaż szukał i szukał. Coś było z nim nie tak, co do tego był w stu procentach przekonany. Wciąż chciał tylko płakać i krzyczeć, chciał uciec od innych i od siebie. Chciał krzywdzić samego siebie tak długo, aż udałoby mu się wykrwawić na śmierć; chciał leżeć pod wodą tak długo, że w końcu zabrakłoby mu powietrza; chciał iść tak długo, aż zabrakłoby mu sił; chciał wykończyć się tak, aby więcej nie musiał męczyć się z samym sobą. To było jego jedynym marzeniem, a przynajmniej w tamtym momencie.

Nie potrafił podnieść się z łóżka i chociaż pomyślał o pustej butelce wina pozostawionej w salonie, to i tak wiedział, że nie to było powodem jego okropnego samopoczucia. Jak zwykle, wszystko brało się gdzieś ze środka. Jasne, mdliło go nieco, w ustach było mu sucho i miał ochotę cofnąć się w czasie, by potrząsnąć swoim ramieniem i powiedzieć: nie tak dużo, pamiętaj o późniejszych zawrotach głowy. Z drugiej strony, wcale tego nie żałował. Nie chciał żałować poprzedniego wieczoru, jeśli w głowie istniała myśl o tym, że stworzył coś pięknego. Coś, co wiązało się z pięknym człowiekiem. Wcisnął głowę w poduszkę, jakby chcąc sprawić, że znów uda mu się zasnąć, ale nie, wszystko to było na nic. Czuł ogromną niemoc w stosunku do wszystkiego, ale to uczucie zdawało się być tak bliskie, tak znajome, że już nawet mu to nie przeszkadzało.

Może kiedyś będzie lepiej. Lepiej pod tym względem, że po prostu się skończy.

I z tą myślą spędził jeden z tych najbardziej błogich poranków w życiu.

Zayna po prostu nie było, a jemu nie podobało się siedzenie w pustym mieszkaniu, mimo że wcześniej nieobecność mulata była wszystkim, co mógł poczuć. Bo tak to bywa z niektórymi ludźmi — znajdują się tuż obok ciebie, ale w rzeczywistości ich nie ma. To tylko ciało, bo dusza pozostanie duszą. Obecna lub kompletnie nieobecna wśród tego wszystkiego, co materialne.

Tak czy inaczej, zupełnie inaczej było siedzieć w tym mieszkaniu, kiedy wiedział, że w pokoju obok znajdowało się inne żywe ciało. Dlatego też, kiedy już udało mu się podnieść z łóżka, wziął długi prysznic, ubrał się i wyszedł. Na początku nie miał pojęcia, dokąd tak właściwie miał ochotę pójść, bo wszystko to było bardzo spontaniczne. Na początku kupił kawę, która niezbyt mu smakowała, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie wsypałby do jego napoju tak dużej ilości cukru, do której był przyzwyczajony. Jednakże kiedy uświadomił sobie, że zrobił głupią rzecz, nie prosząc nikogo o to, było już za późno. Wówczas spacerował już po parku, ciesząc się jedynie z tego faktu, iż przynajmniej mógł ogrzać swoje dłonie poprzez ciepły kubeczek.

Myślał o tym, jak bardzo tęsknił za domem. Nie za mieszkaniem, do którego musiał wrócić i w którym funkcjonował przez ostatnie pół roku. Szczerze, on wciąż nie potrafił się przełamać, nie potrafił nazwać tego miejsca prawdziwym domem. Miał na myśli Holmes Chapel, gdzie zostało dosłownie wszystko albo i nic. Choć przecież jemu serce pękało, kiedy tylko wyjeżdżał stamtąd z Jamesem. Serce pękało mu na myśl o tym, że prawdopodobnie szybko nie zobaczy rodziny, tych wszystkich ludzi. Tych, którzy nie potrafili być bardzo dobrymi przyjaciółmi, ale od czasu do czasu nazywali się nimi. Cóż, Harry nie miał przyjaciół. Wiedział, że ci wszyscy ludzie, za którymi nagle zatęsknił także nie można było nazwać tymi, których miał. Nie, nie miał nikogo. Nie miał nikogo, nie mógł zaprzeczyć, choć tak strasznie chciał. Bo przecież tęsknił za ich widokiem.

blue | lsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz