Zwykł nie doceniać tych najkrótszych momentów, ponieważ wciąż czekał na coś.
Wciąż towarzyszyło mu dziwne przekonanie co do tego, iż przecież teraźniejszość jest jedynie tym początkiem czegoś, co czeka go w przyszłości. Nie czerpał radości z chwili obecnej, jakby ta nie miała żadnego znaczenia. Może kiedyś, powtarzał za każdym razem, kiedy wieczorem kładł się do pustego łóżka z myślą o tym, że dzień znów był... nijaki. Wypełniony kolorami, a jednak bezbarwny. Zwykły, znaczący tyle, co nic.
Pewnego dnia uświadomił sobie, że człowiek bardzo często popełnia tego typu błędy — dziś pozwala sobie być złym, smutnym, obojętnym na to, co go otacza, ponieważ przecież przyjdzie jutro. Jutro będzie mógł skupić się na drobnostkach, będzie mógł poświęcić im czas, uwagę, podaruje nieco uśmiechu. A jeśli nie? Jeśli nie, to będzie mógł zrobić to pojutrze, za tydzień, miesiąc, rok. Kiedyś będzie lepsze.
W chwili, w której stracił dwójkę najlepszych przyjaciół, dotarło do niego, że bardziej błędne przekonanie nie mogło utworzyć się w jego głowie. Przypomniał sobie każde kolejne jutro, innym razem, dzisiaj nie. Chciał cofnąć się w czasie, by zamienić to na jasne, nie ma sprawy, już do was jadę. Żałował, że tak często odkładał sprawy na moment, żyjąc w przekonaniu, że człowiek ma przed sobą całe życie. Bo przecież nie było niczego bardziej niepewnego od jutra. Jutro to najbardziej niepewna sprawa, milion różnych scenariuszy, wydarzeń, o których człowiek nawet nie śni, bo nie ma pojęcia. Nie ma pojęcia, że pewne rzeczy dzieją się w prawdziwym życiu, nie tylko w książce czy filmie.
Stał na balkonie, wypalając swojego papierosa. Kiedyś nie dbał tak strasznie o to, bez zastanowienia robił to w mieszkaniu. Co prawda, Harry nie powiedział nic na temat tego, że tego nie lubi albo czuje się z tym źle. Jednakże Louis wiedział, że Styles — choć otwierał się przed nim coraz bardziej z dnia na dzień — był najbardziej nieśmiałą osobą, jaką mógł w ogóle poznać. Wiedział, że nie powiedziałby otwarcie czegoś w stylu Louis, przeszkadza mi zapach dymu, który unosi się w powietrzu. Być może tak nie było, ale Harry i tak nie palił i Lou bardzo chciał, aby to nie ulegało zmianie. I żeby też czuł się tutaj dobrze. Bo to przecież było teraz ich miejsce.
Harry.
Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając przed siebie. Tego dnia słońce świeciło dosyć mocno i Louis mógłby przysiąc, że ta pogoda odzwierciedlała jego samopoczucie. Nikt nigdy nie wpływał na niego tak dobrze jak ten loczek, którego uśmiech starał się odtworzyć w głowie w każdej możliwej sekundzie. Nigdy nie czuł się w podobny sposób. Jeśli to jest miłość, on zdecydowanie czuł się zakochany. Cóż, zakochiwał się. Każdego dnia. Bardziej i bardziej. Znów poczuł to przyjemne uczucie we własnym brzuchu i zaśmiał się cicho pod nosem, gdy usłyszał we własnej głowie głos Stylesa — motylkuję cię. Och, kto tak mówi?! Jeśli to nie było czymś najbardziej uroczym, najsłodszym na świecie...
Co ten człowiek z nim robił?
Wszedł z powrotem do środka, upewniając się, że drzwi balkonu były podparte czymś, dzięki czemu nie będą trzaskać w razie przeciągu. Oczywiście, zaczął to robić po tym jak pewnego dnia Harry nakrzyczał na niego, bo coś bardzo mocno trzasnęło, podczas gdy w mieszkaniu panowała głucha cisza. Wówczas Styles niemal upuścił miskę popcornu, trzymaną wtedy na kolanach, bo razem z Louisem oglądali kolejną głupią komedię na Netflixie. Głupią, bo żaden z nich nawet ich nie lubił. Oni po prostu włączali pierwszy lepszy film i albo śmiali się z niego trochę, albo ignorowali go po całości, zajmując się tylko i wyłącznie sobą. Uwielbiał tego typu momenty, były po prostu ich.
CZYTASZ
blue | ls
Fanfiction„Harry chciał odnaleźć farbę w kolorze oceanu zamkniętego w louisowych oczach, by następnie w niej utonąć. Bo może i znalazł swoje dzieło, ale scenariusz ukryty na jego obrazie pozostawał tym, który skrywał najsmutniejsze historie." • TW | W opowiad...