— Powiedz mi o tych wszystkich rzeczach, o których jeszcze nie wiem. Być może będzie lepiej. Być może uda mi się naprawić samego siebie, jeśli tylko to zrobisz — jego głos brzmiał wręcz błagalnie, ale nie mógł nic na to poradzić. Czuł się zbyt zdesperowany, aby tak nagle przestać czy ogarnąć się i odnaleźć w sobie choć trochę siły. — Powiedz mi. Spójrz mi w oczy i powiedz, co robię źle. Powiedz mi to jak człowiek, bez tego wszystkiego, co doprowadziło nas do destrukcji. Wiesz przecież, że chcę być wystarczająco dobry. Wiesz, że chciałbym się postarać, popracować nad tym wszystkim...
Z każdym kolejnym słowem wydawało mu się, że brzmiał coraz bardziej żałośnie. Nienawidził siebie za to, że musiał doprowadzać samego siebie do takiego stanu, w którym zwyczajnie brakowało mu tchu.
Brakowało mu tchu.
Ktoś położył kamienie na jego klatce piersiowej, wlewał do jego płuc wodę lub ściskał je swoimi dłońmi.
Ktoś wbijał igły w jego serce, noże w plecy. Ktoś uderzał go w brzuch, w głowę, popychał.
Ktoś to robił, ale przecież wokół nie było dosłownie nikogo; był dosłownie sam. Jak zwykle, rozchodził się w głowie cichy, a jednak tak cholernie głośny głos. I wciąż — nie pozwalał mu oddychać.
Zorientował się, że przecież leżał na podłodze. Nie rozumiał, jak to się stało i przede wszystkim, dlaczego to się stało. Nie znał powodów, dla których był taki, jaki był i to akurat w takim miejscu. Miał w głowie milion pytań, ale ilekroć otwierał swoje usta, zdawały się one znikać gdzieś pomiędzy resztą zdań. Coś było nie tak.
Podniósł się, opierając cały ciężar swojego ciała na dłoniach. Dopiero po chwili uniósł je i o mały włos nie opadł z powrotem na podłogę; zorientował się, że były pokryte krwią. Miał krew na dłoniach. Czy to jego krew? Czy to Zayn i Liam, którzy zginęli, choć to on tak bardzo pragnął zniknąć z powierzchni ziemi? Powinien był.
Uniósł twarz i wtem udało mu się dostrzec lustro. Jak mógł nie zauważyć go wcześniej? Stało tuż przed nim, dosłownie milimetry przed jego nosem. Jak to lustro, nie ukazało mu odbicia nikogo innego. Nie pokazało mu Jamesa.
— Ty sam jesteś swoim oprawcą.
Harry nie pamiętał, kiedy ostatnio zerwał się z miejsca tak szybko i to ledwie moment po tym, jak udało mu się otworzyć oczy. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko, a czoło pokrywała cienka warstwa potu. Cieszył się, że obudził się z tego koszmaru, ale jednocześnie bolała go myśl o tym, że nie uda mu się zasnąć szybko. A on naprawdę nie chciał musieć wstawać, by ponownie zacząć funkcjonować w rzeczywistości, która tak mocno go bolała.
— Dzień dobry, śpiąca królewno — usłyszał za swoimi plecami i jeśli przez chwilę myślał, że uspokoił swój oddech, to teraz znowu czuł się tak, jakby miał umrzeć w ciągu sekundy. I to na atak serca. Odwrócił się gwałtownie, wciąż nie wychodząc spod swojego koca i zanim zdążył jakkolwiek zareagować, Louis zaczął gestykulować na ten swój sposób. — Przepraszam, nie chcialem cię przestraszyć. Nie chciałem też wchodzić do twojego mieszkania bez twojej zgody. Jednak musisz przyznać - niepokojące wydało się to, że od rana nie mogłem się do ciebie dodzwonić, ale kiedy już znalazłem się pod drzwiami, muzyka zagłuszała dosłownie każdą małą oznakę życia. Swoją drogą, być może uratowałem cię przed interwencją policji z samego rana. Zayn kiedyś mówił, że jedna sąsiadka jest upierdliwa.
Harry wpatrywał się w Louisa, jakby ten był jakimś duchem. Zastanawiał się nad tym, czy może wciąż nie spał, ale nie, on naprawdę znajdował się tuż przed nim. Faktycznie, muzyka nie grała, a przecież zasypiał właśnie do niej. Nie wiedział, dlaczego nie odebrał telefonu od Tomlinsona; szczerze mówiąc, nie mógł sobie przypomnieć, co takiego zrobił ze swoją komórką.
CZYTASZ
blue | ls
Fanfiction„Harry chciał odnaleźć farbę w kolorze oceanu zamkniętego w louisowych oczach, by następnie w niej utonąć. Bo może i znalazł swoje dzieło, ale scenariusz ukryty na jego obrazie pozostawał tym, który skrywał najsmutniejsze historie." • TW | W opowiad...