XXIX

1K 100 112
                                    

Louis Tomlinson — człowiek, który pomimo częstego odznaczania się pragnieniami małego chłopca — znany był ze swojego racjonalnego spojrzenia na świat. Wszystko, co robił miało racjonalną podstawę, dzięki której był w stanie wyjaśnić swoje powody. Bo nie było działania bez powodu, wszystko zawsze było po coś. 

Ten sam Louis Tomlinson, człowiek myślący racjonalnie, pozwolił, aby pragnienia duszy przejęły kontrolę nad nim całym. Pozwolił sobie uwierzyć w to, że mógłby ułożyć sobie życie z Harrym Stylesem — chłopcem tak złamanym, iż on sam nawet w najśmielszych snach nie marzył o byciu szczęśliwym. Przynajmniej nie do chwili, w której poznał Louisa. Nie do chwili, w której dotknął, przytulił, pocałował go ten pierwszy raz. Nie do chwili, w której zasnęli wtuleni w siebie, a ich myśli wręcz krzyczały, że to właśnie życie, na które zasługiwali. 

Jego twarz była oparta o chłodną szybę, podczas gdy James szybko odpalił samochód i ruszył z parkingu. Choć nie widział w tamtym momencie jego twarzy, mógłby przysiąc, że znajdował się na niej ten idealnie znany mu uśmieszek satysfakcji. Nic nie zraniło Harry'ego mocniej od świadomości, że znajdował się obok osoby, którą bawił jego ból. Uniósł dłoń, by otrzeć kolejną zbłąkaną łzę spływającą po policzku i usłyszeć głos, w którym nawet nie próbował doszukać się odrobiny współczucia.

— Przestań się mazać, Harry. Znasz typa tylko trochę, a nie ponad kilka lat. Szybko ci przyszło zauroczenie się w nim i równie szybko odejdzie — prychnął. Kędzierzawy w jednym momencie pożałował, że gdyby tylko postarał się wyżyć w jakikolwiek sposób, wyszedłby z tego sto razy gorzej. Choć w jakiś sposób rzeczy stały mu się obojętne, wciąż uważał, że czasem lepiej się powstrzymać. — Dobrze wiedzieć, że pocieszenie się po mnie przyszło ci z taką łatwością.

Teraz to Harry prychnął. To, co mówił James było śmieszne. Jak można być tak wielkim hipokrytą?  Wyprostował się na swoim siedzeniu, postanawiając nieco opanować emocje targające dosłownie nim całym.

— Chciałbym ci przypomnieć, że zdążyłeś się pocieszyć, zanim jeszcze się rozstaliśmy. Ale czy powinienem czuć się zdziwiony? 

— Och, Harry — roześmiał się, kręcąc przy tym głową. 

Nie dostrzegał w tej sytuacji ani odrobiny czegoś, co mógłby nazwać zabawnym. I to nie tak, że był człowiekiem bez poczucia humoru. Ten jeden jedyny raz myślał po prostu racjonalnie.

Przez resztę drogi nie odezwał się już ani słowem, mimo że James wciąż odzywał się, najwyraźniej oczekując na jakąkolwiek chęć rozmowy ze strony Stylesa. Jego niedoczekanie.

Chciałby cofnąć się w czasie do dnia, w którym Louis znalazł go w mieszkaniu, po tym jak James doprowadził go do stanu, przez który Styles nie był w stanie spojrzeć w lustro. Gdyby tylko mógł to zrobić, zacząłby krzyczeć do samego siebie, że powinien posłuchać Tomlinsona. Teraz już wiedział, że powinien był zgłosić całą tę sprawę, zamiast odkładać na bok z nadzieją na to, że cokolwiek się zmieni. Nie można pozwalać ludziom na popełnianie tych samych, starych błędów. Nie można pozwolić im na to, aby krążyli w błędnym kole, ciągnąc nas przy tym za rękę, choć jesteśmy już zmęczeni, brakuje nam tchu. Są konsekwencje, które należy ponieść, nawet jeśli momentami czujemy się za słabi, aby pchnąć winnych. Kiedy czujemy się za słabi, aby w ogóle uświadomić sobie, że winni nimi są

— Wiesz, że to głupi pomysł, żebyś tutaj był? — zapytał Styles po tym jak wyciągnął swoją walizkę z bagażnika. Zerknął na Jamesa, który znów odpalił papierosa, spoglądając na młodszego z uniesioną brwią. Czy on naprawdę nie rozumiał? — Przyszedłeś tutaj ostatnio, kiedy mnie nie było i urządziłeś awanturę, a później splądrowałeś mieszkanie. Jeśli ktoś skojarzy fakty, będziesz miał problem.

blue | lsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz