XXXIII

1K 102 183
                                    

Kiedy to wszystko się skończy — to ja stracę ciebie czy to ty stracisz mnie?

Przypomniał sobie wszystkie te noce, kiedy wypłakiwał sobie oczy w poduszkę, ponieważ sen nie chciał nadejść. Jeśli był to odpowiedni, czyli w miarę dobry czas, zwykł wówczas powtarzać sobie, że nawet sen nie chciał objąć go swoimi ramionami, by dać choć trochę spokoju, którego tak potrzebował. Był to śmiech przez łzy.

Kiedy już nie spał, spomiędzy jego ust wydobywał się niemy krzyk. Krzyczał w przestrzeń, jakby ktokolwiek mógł go w ogóle usłyszeć. Ale nie mógł, wszyscy byli zbyt daleko. Gdyby jednak zdarzyło się, że ktoś w tamtym czasie znalazłby się tuż obok, mógłby usłyszeć modlitwę. A pośród jej słowami, to jedno, jedyne pragnienie: daj mi zniknąć.

Kiedy w życiu Harry'ego pojawił się Louis, te bezsenne noce stały się nielicznymi. Nazywał je tymi nieznajomymi, mimo że wcześniej mógłby nazwać je czymś najbliższym, co w ogóle mógł mieć. Pojawienie się Louisa zmieniło wiele. Przy nim Harry'emu udało się zrozumieć, że słabość nie była powodem do tego, by zatrzymać się w miejscu. Nie oznaczała, że człowiek został skreślony, więc nie miał prawa, by starać się chwytać swoimi dłońmi po szczęście. Cokolwiek by się nie działo, Harry miał prawo wciąż iść i starać się osiągać to, czego pragnął. Nie był skreślony jako człowiek. Nie był skreślony, bo został skreślony przez człowieka, który nie potrafił go docenić.

Przez lata żył w przekonaniu, iż nie zasługiwał na rzeczy, bo ktoś tak powiedział. A jemu pozostało tylko uwierzyć. Dosłownie moment wystarczył, by udało mu się nauczyć, że żył w kłamstwie.

A czym była chwila w stosunku do wieczności?

Zwłaszcza teraz, gdy znalazł się w samym środku chaosu, którego opanowanie było niemożliwe.

Teraz to wszystko — przeszło mu przez myśl. Marzył o tym, by świat zatrzymał się na kilka sekund, nie tylko w jego głowie. Wówczas udałoby mu się chwycić Louisa za dłoń i zabrać w jakieś bezpieczne miejsce. W miejsce, w którym nie groziłoby mu już żadne niebezpieczeństwo z jakiegkolwiek okrutnego powodu.

Strach to temat rzeka. Ludzie reagują na niego na sposoby, o których można opowiadać i opowiadać. Są tacy, którzy wręcz mdleją, kiedy adrenalina staje się zbyt wielka. Tacy, którzy wpadają w panikę. Śmieją się lub płaczą, histerycznie. Harry w tym momencie czuł się jak sparaliżowany. Jeśli coś się działo, nie docierało to do niego nawet w najmniejszym stopniu. Nie wiedział, czy krzyczał czy wszystko było jedynie wyobrażeniem. Nie wiedział, czy na pewno płakał. Potrafił skupić się tylko i wyłącznie na tym, co działo się w jego głowie. Świat wokół niego rozmazywał się wokół, jakby był jedynie złudzeniem, być może jakimś koszmarem sennym. Dopiero po dłuższej chwili, która dla niego trwała niemal wieczność, zorientował się, że Louis przez cały ten czas patrzył mu w oczy.

Obudził się z jakiegoś transu, gdy wszystko do niego dotarło — znajdował się na zewnątrz, tuż za ciałem Jamesa. Ten mierzył z broni w kierunku Tomlinsona, który znajdował się kilka metrów przed nimi. Na twarzy szatyna wymalowany był strach, ale czy ktokolwiek mógłby się temu dziwić? Tak wyglądał człowiek, któremu śmierć spoglądała w oczy.

Zorientował się, że wstrzymywał swój oddech. Wszystko wokół niego wirowało, a on był przekonany, że gdyby tylko ktoś odebrał mu możliwość wpatrywania się w te błękitne oczy, wpadłby w panikę. Tylko widok Louisa trzymał go w tym momencie w pionie; Louisa, którego nikt nie skrzydził, był cały i zdrowy. I tak pozostanie, nikt nie zrobi mu nic złego. Błagam, nikt nie zrobi mu nic złego...

— Masz pięć sekund na to, żeby odwrócić się i wracać tam, skąd przyszedłeś — głos Jamesa przeszył ciszę, niczym sztylet. Zwracał się do Louisa, do którego wciąż mierzył, jakby to on stwarzał największe zagrożenie. A przecież mógł przyłożyć sobie broń do własnej skroni. Harry chciał, żeby to się skończyło. Nie mógł znieść tej niepewności, napięcia, które było wyczuwalne w powietrzu. Nie wierzył już w swoje przekonanie: James jest zdolny do wielu rzeczy, ale nie posunąłby się aż tak daleko, by skrzywdzić do takiego stopnia. Mógł jednak przysiąc, że ich oprawca był równie przerażony, co i oni. Widział to, gdy widział jego trzęsące się ciało. Drżał cały, od stóp po sam czubek głowy. Naprawdę, był zdenerwowany i właśnie to sprawiało, że robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. — Chwila i cię nie ma, rozumiesz?

blue | lsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz