Mogłoby się wydawać, że kiedy dzieje się coś okropnego, czas nagle zatrzymuje się w miejscu i ciągnie za rękę, wbijając przy tym swoje szpony w najboleśniejszy sposób.
Są przecież ciągłe pytania „dlaczego?” oraz „co by było, gdybym?”. Pozostają te wszystkie dręczące wspomnienia, które objawiają się w najmniej oczekiwanym momencie. Czasem, w tych najgorszych sytuacjach, człowiek znajduje się w takim momencie, gdy zaczyna obwiniać samego siebie. Kiedy zaczyna myśleć o rzeczach, które zrobił i uświadamia sobie, że przecież mógł zrobić więcej. Jednakże to nie zawsze jest tak, że istnieje w ogóle taka możliwość, aby dokonać czegoś jeszcze. Nie zawsze można zrobić krok więcej, nie zawsze można walczyć do upadłego.
Czasem walka do upadłego musiałaby zakończyć się wraz z danym żywotem.
Bo człowiek to tylko człowiek.
Zjedli razem kolację, choć Harry w dalszym ciągu próbował zasłonić się brakiem apetytu. Na jego nieszczęście, Louis nie chciał uwierzyć w tego typu bajki. Stylesowi wydawało się, że czegokolwiek by nie powiedział, Tomlinson znał prawdę. Zaczął zastanawiać się nad tym, czy starszy nie przypiął mu gdzieś wykrywacza kłamstw. Szczerze, pomyślał o tym, bo niemożliwym było to, by ktoś potrafił czytać z niego niczym z otwartej księgi. Wszystko to wydawało się być dziwne, niecodzienne. Śmiesznie jest być rozumianym i interpretowanym we właściwy sposób po tych latach, kiedy wszystko było nie tak.
Okazało się, że Louis nie lubi piwa, ale za to kupił dwie butelki czerwonego wina. Kolejna odmiana po tych dniach, które spędził z Jamesem.
James.
James siedział tutaj jeszcze poprzedniego wieczoru, a Harry nie potrafił znaleźć w sobie ani jednej cząstki, która potrafiłaby powiedzieć, że tęskni. Czuł się z tym okropnie. Powinien tęsknić, powtarzał sobie we własnej głowie, jednakże zdawał sobie sprawę z tego, że wcale nie chodziło o zachowywanie się w racjonalny sposób. To coś więcej; on po prostu tego nie czuł.
Czuł jedynie niechęć. Niechęć do samego siebie, jak i do życia, które lubiło dawać mu i odbierać ludzi i rzeczy w bardzo krótkich odstępach czasu. Czuł się tak, jakby ktoś wbijał mu szpilki w serce, ponieważ ilekroć spoglądał w lustro, widział kogoś, kogo nie chciał widzieć.
Właśnie znajdował się w łazience, staczając kolejną walkę — musiał zmierzyć się z własnym odbiciem bez odwracania wzroku. Wiedział, że musiał zrobić to wszystko wyjątkowo szybko, ponieważ Louis czekał w salonie, aby razem mogli wybrać film i otworzyć drugie już wino. Dlatego właśnie zmuszał samego siebie, by nie odwrócić wzroku. Teraz albo nigdy.
Widział zielone oczy, a w nich zero jakichkolwiek emocji. Zero smutku, tęsknoty, rozczarowania. Nic, totalna pustka. Widział twarz, która była daleka od ideału, bo przecież jego policzki były zapadnięte, oczy podkrążone. Był blady, przeraźliwie blady. Nie w ten całkiem ładny sposób, tak jak niektórzy ludzie. On wyglądał jak chodząca śmierć.
Podwinął swoje rękawy i niewiele czasu zajęło mu dojście do wniosku, że on cały był szkaradny. Bo przecież jego blade ręce wyglądały dosłownie tak, jakby ktoś zamoczył pędzelki w kawie, a następnie wymalował na nich w pewnych miejscach proste kreski. Nie żałował, ale też nie czuł się zadowolony z powodu tego wszystkiego. Było mu przykro, że wyglądał w taki sposób i musiał się z tym zmierzać za każdym razem, gdy tylko zdarzyło mu się na siebie spojrzeć. I cóż, szczerze, to było okropne. A przecież nie ściągnął swoich spodni; nie zobaczył ud ani bioder.
Na ciągnął rękawy swojej bluzy po same nadgarstki, a w jego głowie pojawiła się myśl o tym, że pewnie to James miał na myśli. Pewnie dlatego każdy inny był lepszy.
CZYTASZ
blue | ls
Fanfiction„Harry chciał odnaleźć farbę w kolorze oceanu zamkniętego w louisowych oczach, by następnie w niej utonąć. Bo może i znalazł swoje dzieło, ale scenariusz ukryty na jego obrazie pozostawał tym, który skrywał najsmutniejsze historie." • TW | W opowiad...