Rozdział 9 - Pierwszy ruch...

6.5K 323 9
                                    

Patrzyłam z góry na odjeżdżający spod klubu czarny samochód. Nie wiedziałam skąd, ale byłam pewna, że to był Cruz. Zawsze lubił szybkie auta i drogie zabawki, a ten samochód tak właśnie wyglądał.

Dam ci znać kiedy. Teraz jestem zajęta.

Trzęsącymi się palcami nacisnęłam 'wyślij' a mój wzrok momentalnie odnalazł czarny samochód. Jezu! Ta naprawdę on! Zahamował gwałtownie dosłownie po dwóch sekundach, gdy dostałam powiadomienie o dostarczonej wiadomości. Spodziewałam się, że zaraz wysiądzie w auta i...

No właśnie. Nie wiedziałam co miałby zrobić. Nie znałam już tego mężczyzny. Tak naprawdę to chyba nigdy. Był tajemniczy, małomówny i mroczny. W tych srebrnych oczach często pojawiał się właśnie mrok, szczególnie wtedy, gdy odzywał się jego telefon.

Osiem lat temu, gdy wdarł się nieproszony do mojego życia, tylko przez chwilę obawiałam się tego mężczyzny. Nie tego, że może skrzywdzić mnie fizycznie, ale tej jego mrocznej strony, z trudem maskowanej agresji.

Teraz, poza uczuciem niepokoju, nie czułam już kompletnie nic. Maleńkie motyle bez przerwy poruszały się wewnątrz mnie, muskając swoimi skrzydłami zakończenia nerwowe. Dlaczego tak bardzo zależy mu na spotkaniu? Po co?

Zostawił mnie w paryskim szpitalu i nigdy więcej nie wrócił. Nie interesowało go, w jakim piekle przyjdzie mi żyć po tym, jak powiedział Philipowi prawdę. Zrzucił na moje barki odpowiedzialność za to wszystko, a konsekwencje o mało mnie nie zabiły.

Odeszłam od okna, gdy czarny samochód wolno ruszył wzdłuż krawężnika, pozostawiając wszystkie te pytania. Głowa zaczęła mi pulsować, nieomylny znak nadchodzącej migreny. Od razu zażyłam proszki przeciwbólowe, błogosławiąc w tej chwili to uporczywe łomotanie w skroniach, bo dzięki prochom uda mi się zasnąć. Sprawdzony od ponad ośmiu lat patent na bezsenność.

***

Przez kilka następnych dni wyrobiłam w sobie rutynę. Wstawałam wcześnie rano i po śniadaniu z dziewczynami, poświęcałam swój czas na projekt nowej aplikacji. Wbrew moim wcześniejszym zastrzeżeniom, prace postępowały w zawrotnym tempie. Dzięki starym kontaktom, jeszcze z pracy w Stanach, udało mi się skontaktować z kilkoma obiecującymi programistami i grafikami komputerowymi. Na razie nie miałyśmy czasu i sposobności spotkać się na żywo i ustalić warunków współpracy, ale spotkania zostały już umówione i wszyscy czekali na nie z niecierpliwością.

Wiązało się to z urodzinami Gabi, które miały wszystko zmienić. Dopiero, gdy oficjalnie przejmie spadek po rodzicach, będziemy mogły spokojnie odetchnąć. Do tego czasu, Malcolm zabronił nam, ze względów bezpieczeństwa, opuszczać Wielką Brytanię. Tak naprawdę, to zamknąłby nas w lofcie aż do tego dnia, ustawiając pod każdymi drzwiami setkę ochroniarzy.

Wspólnie z dziewczynami zgodziłyśmy się na podjęte przez Malcolma środki bezpieczeństwa. Nie dlatego, że czułyśmy się w jakiś sposób zagrożone, czy żeby faktycznie groziło nam realne niebezpieczeństwo. Sprawa była dużo prostsza i niestety wciąż wywoływała w nas poczucie winy. Nasza niefrasobliwości i skłonność do wpadania w kłopoty była już legendarna, a Malcolm przez te wszystkie nasze wyskoki miał z pewnością zszargane nerwy.

Nie znosiłam rutyny. Tego życia z zaplanowanym rozkładem dnia i każdej powtarzającej się czynności. Jakbym była robotem. Wstać, umyć się, zjeść, pracować, zjeść, znowu pracować... I tak każdego dnia. Dlatego bez żalu zrezygnowałam z pracy w Nowym Jorku. 

Potrzebowałam wolności. Tego nieskrepowanego zasadami, oczekiwaniami i planami, szalonego życia. Zasmakowałam tego po raz pierwszy w El Paso, gdy przez rok dochodziłam do siebie po tym, co wydarzyło się w Paryżu. Nawet cztery lata, które spędziłam studiując, nie były w stanie pozbawić mnie tej oszałamiającej wolności.

Danielle. Posklejam cię... Dziewczyny z klubu Fallen Angeles Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz