Rozdział 21 - U Potterów

5.2K 484 259
                                    

Lacerta szła długim ponurym korytarzem, oświetlonym przez duży żyrandol i staroświeckie lampy gazowe. Ubrana była w długą białą suknię i wysokie szpilki, których stukot przy chodzeniu był nieco przygłuszony przez włóczkowy dywan, ciągnący się przez wzdłuż pomieszczenia, a za nią powiewał welon. Była w swoim rodzinnym domu. Czarnowłosa mijała portrety członków jej rodziny, wiszące na ścianach, a postacie w nich wodziły za nią wzrokiem. Gdy dotarła do końca korytarza, zwróciła się w stronę drzwi, prowadzących do jadalni.

Pokój był dość duży, znajdował się tam długi drewniany stół z krzesłami, a na nim został rozłożony porcelanowy serwisu z herbem Blacków. Kiedy Lacerta zrobiła krok do przodu, zauważyła, iż był on wypełniony pająkami wielkimi jak spodki, lecz to nie zrobiło na dziewczynie większego wrażenia. Otóż przy stole ktoś stał.

— Myślałaś, że uciekniesz od swojego przeznaczenia? — Zachrypiały głos Walburgi Black dobiegł do uszu Lacerty, wywołując na jej ciele gęsią skórkę. — Ten mieszaniec nie będzie już stał nam na przeszkodzie.

Kobieta obróciła się, ukazując swój niezwykle przerażający uśmiech (jej zazwyczaj nieskazitelnie czysta suknia była poplamiona krwią), jednocześnie odsłaniając chłopaka, siedzącego na krześle przy stole. Blizny i siniaki szpeciły jego twarz, lecz nie to przeraziło Lacertę. To, co sprawiło, że wnętrzności skręciły się jej w brzuchu, był Remus, który miał szeroko podcięte gardło, a przy krawędzi rany pojawiały się jeszcze bąbelki powietrza. Gdy ją ujrzał, starał się coś powiedzieć, ale z każdą próbą krew wylewała się z poderżniętego gardła i spływała na jego koszulę. Dziewczynie zebrało się na wymioty. Nie potrafiła myśleć, czuła, jakby opadała w otchłań.

— Avery czeka na swoją pannę młodą, Lacerto. Idź już do niego, ceremonia zaraz się zacznie.

Po tych słowach Walburga wbiła nóż w serce Remusa i wraz z dźwiękiem ugodzenia chłopaka, Lacerta otworzyła oczy i zobaczyła szczupłego, wysokiego chłopaka z bardzo rozczochraną, czarną czupryną — Jamesa Pottera. Stał on w drzwiach od pokoju, w którym spała i obserwował ją orzechowymi oczami zza swoich okularów. Zdawał się zaniepokojony.

— Przechodziłem obok i usłyszałem, jak coś mamroczesz przez sen, a właściwe wydzierasz się... Wszystko w porządku?

— Tak, to tylko durny koszmar — wydukała brunetka, podnosząc się do siadu.

Dopiero teraz wracały do niej wspomnienia z nocy, kiedy to wraz z Syriuszem i swoją kotką na rękach przyleciała na miotle do Eynsford, gdzie mieszkał James, który razem ze swoją mamą przywitali ich ciepło i zaprowadzili do pokoi gościnnych.

— Okej. — James uśmiechnął się serdecznie. — Śniadanie już jest, jeśli jesteś głodna.

— Zaraz będę — odparła, a Potter zniknął za drzwiami.

Pokój gościnny, należący tymczasowo do Lacerty i jej kota był małym, lecz bardzo przytulnym i jasnym pomieszczeniem. Ściany były w kolorze pudrowego różu, obok niej przy łóżku znajdowała się mała szafka nocna, a na niej srebrna lampka, naprzeciw łóżka były drzwi, a tuż obok nich umieszczona była sosnowa komoda. Dalej pod ścianą stało biurko z krzesłem, a po drugiej stronie pokoju szafa z wielkim lustrem. Wszystkiego dopełniało duże okno rzucające światło na cały pokój.

Lacerta przetarła dłonią twarz, nie mogąc pozbyć się myśli na temat jej snu. Uciekła z Grimmauld Place, ale w pewnym sensie wciąż tam tkwiła i właśnie to ją martwiło. Że to miejsce i ta rodzina będzie ją prześladować do końca życia.

Gdy Lacerta przebrała się w pierwsze lepsze ubranie, które nie było piżamą i weszła do jadalni (ostatnia jak się okazało, bo Syriusz już zajadał się śniadaniem), przy stole toczyła się niezwykle ożywiona rozmowa. Zrobiło jej się niesamowicie ciepło na sercu, kiedy zobaczyła szczery uśmiech swojego brata. Siedział on obok swojego najlepszego przyjaciela, z którego drugiej strony było wolne krzesło, więc Lacerta natychmiast je zajęła, witając się ze wszystkimi.

Nabijając na widelec różowy plaster szynki, zakłopotana spojrzała przed siebie i natknęła się od razu na ciekawe, orzechowe oczy należące do mamy Jamesa. Euphemia Potter miała jasne włosy upięte z tyłu, choć parę kosmyków opadło jej teraz na twarz, a ubrana była w beżową sukienkę. Twarz zdobił jej ciepły uśmiech. Za to jej mąż, Fleamont, miał krótkie, gęste i bardzo ciemne włosy starannie zaczesane do tyłu, odsłaniając szerokie, jasne czoło, ale kilka niesfornych kosmyków i tak się buntowało. Na jego nosie spoczywała para prostokątnych okularów, a tuż pod nim wyrastał gęsty wąs. Ubrany był w ciemne spodnie, białą koszulę w szarą kratkę, a na nią miał narzuconą brązową kamizelkę. Mimo kilku różnic James był bardzo podobny do swojego taty.

— Wyspałaś się, Lacerto? — zapytała Euphemia, posyłając ciemnowłosej serdeczny uśmiech.

— Tak — odpowiedziała Black, choć wciąż w myślach miała ten okropny koszmar, jaki ją nawiedził. Zupełnie nie miała pojęcia, dlaczego jej umysł wymyślał takie chore scenariusze, jak gdyby jej życie nie było samo w sobie wystarczającym horrorem. — Jeszcze raz bardzo państwu dziękujemy za gościnę. Nie mam pojęcia, gdzie byśmy teraz byli.

— Och, to nic takiego — rzekł Fleamont.

Nawet w połowie nie potrafiła wyrazić wdzięczności za to, co zrobili dla nich państwo Potter. Większość dnia minęła im bardzo spokojnie, przeważnie na siedzeniu u Jamesa. Posiłki jedli za to wspólnie w jadalni, gdzie lepiej się zapoznawali z jego rodzicami. Podczas kolacji byli już bardzo wyluzowani, jak gdyby spędzali czas z własną rodziną, a przynajmniej tak to sobie zawsze wyobrażała Lacerta.

— Dokładnie tak było! — rzekł Syriusz, biorąc łyk herbaty. — Nazwano po mnie gwiazdę.

Euphemia śmiała się cicho, Fleamont pokręcił głową, lecz na jego ustach cały czas widniał uśmiech, a James miał już trochę dość. Czego chcieć więcej?

— Zostałeś nazwany na cześć gwiazdy, Łapo — mruknął Rogacz, wywracając oczami.

— Ta, ludzie chcą, żebyś w to uwierzył, lecz prawda jest zupełnie inna.

— W takim razie po mnie została nazwana cała konstelacja. — Brunetka posłała bliźniakowi wyzywające spojrzenie, lecz ten jedynie uśmiechnął się do niej, kręcąc głową, dokładnie tak samo, jak przed chwilą pan Potter.

— Nieładnie jest się tak przechwalać, Cert — odparł jej brat. — Myślałem, że jesteś lepiej wychowana.

Lacerta zignorowała jego uwagę, gdyż dostrzegła zaokrąglony, mieniący się, ciemny kontur po drugiej stronie szyby, ale po chwili dotarło do niej, że to kot przyczaił się i czeka, aż ktoś się nad nim zmiłuje. Dziewczyna nawet nie wiedziała, kiedy Misty wyszła z domu. Wstała od stołu i podeszła do okna, które uchyliła, a kot od razu wlazł do środka i wskoczył na sofę. Wtedy ujrzała jakiś ciemny kształt za oknem, lecz gdy zamrugała, nikogo tam nie było.

Prawie natychmiast pomyślała, że to Walburga, ale to nie miało najmniejszego sensu i Lacerta bardzo dobrze o tym wiedziała.

— Coś ciekawego jest na dworze, że tyle tam stoisz? — Głos Syriusza wyrwał Lacertę z zamyśleń i ta odwróciła się przodem do wszystkich zgromadzonych w pokoju.

— Cóż... Szczerze mówiąc, mam ciągłe wrażenie, że nasza matka po nas wróci... nawet mi się dzisiaj śniła. Czy ja wariuję?

Atmosfera stała się nieco bardziej poważna i na moment nastała cisza. Wtem Euphemia wstała od stołu i podeszła do Lacerty, po czym złapała ją za rękę.

— To zrozumiałe, że po tym, co przeszliście, boisz się... do tego wszystkiego trwa wojna... ale zapewniam was, że jesteście u nas bezpieczni. Tutaj nikt was nie będzie szukał.

Black and the Marauders • Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz