10. Oliver

149 9 2
                                    

Wczoraj prawie cały wieczór spędziłem u Sally, uspakajając ją. Na prawdę mnie wystraszyła. Nie mogłem patrzeć na te jej smutne i zapłakane oczy. O wiele bardziej wolałem widzieć w nich te ogniki paniki, które pojawiały się dosyć często przeze mnie. Mógłbym przestać je powodować, ale podobały mi się one.

Była taka nieobecna, a ja nawet nie wiedziałem, jak jej pomóc. Płakała przez większość czasu, pusto uśmiechając się do mnie, co jakiś czas.

Zależało mi na jej szczerym uśmiechu.

Chciałem, by uśmiechała się, jak przy prawie każdej rozmowie. Jak to robiła podczas naszej drogi do Palm Springs albo ostatnio w wesołym miasteczku, jak wtedy, gdy próbowała mnie uspokoić na diabelskim młynie. Jej uśmiech dodał mi otuchy. Gdy patrzyłem na jej usta ułożone w delikatny uśmiech, powoli przestawałem myśleć o tym, jak wysoko właśnie się znajdowaliśmy. Skupiałem się na niej, na jej malinowych wargach, a nie tej pierdolonej wysokości.

Wolałem nawet ten spanikowany uśmiech, ten nerwowy, który pojawiał się w stresujących momentach. Jak podczas poszukiwań Johna czy niedawno w autobusie.

Wszystkie uśmiechy były dobre.

Tylko nie ten smutny, wczorajszy, który powodował u mnie dziwne uczucie.

- Stawaj! - krzyknęłam w stronę, dalej śpiącego Johna. Zaraz mieliśmy zejść na śniadanie, a on nawet nie raczył się jeszcze obudzić.

Rodzice pozwali nam robić, co chcieliśmy. Mogliśmy sami spędzać czas, ale był jeden warunek. Wspólne śniadanie.

Szybko się na to zgodziłem, choć John nie był z tego powodu jakoś bardzo zadowolony.

- Daj spokój - wymruczał, nie zmieniając pozycji. - Jak się nie pojawiły raz, to się nic nie stanie. Nie dawno się położyłem. - A ja to niby nie?

- Nie pieprz tyle, tylko zbieraj się. Rodzice znów się wkurzą

- Co oni mnie obchodzą? - Przewrócił się na kolejny bok z zamiarem pójścia dalej spać.

- Yhym. - To była jego standardowa śpiewka, więc nawet nie miałem ochoty wchodzić w tę samą dyskusję co wczoraj i przedwczoraj.

- Co ty taki święty? - Wreszcie usiadł i wyczekiwał na moją odpowiedź.

- Nie święty. Tylko nie potrzebuję niepotrzebnych awantur.

John był mistrzem ich zaczynania. Nie ważne o co, byle się z kimś pokłócić, bo czemu by nie?

- Gdzie wczoraj byłeś? - Odblokował swój telefon, który następnie podłączył do ładowarki. - Późno wróciłeś - dodał.

Prawda. Siedziałem z Sally aż do momentu, kiedy usnęła. Nie chciałem zostawiać jej samej.

- Tu i tam. - Zgrabnie uniknąłem odpowiedzi.

Nie miałem zamiaru poruszać tego tematu; zwłaszcza z nim.

- Mam nadzieję, że się bawiłeś tak, dobrze jak ja - powiedział rozanielony. Postanowiłem puścić tę uwagę mimo uszu.

- Gadałeś z Nickiem? - zapytałem, zmieniając temat.

Nawiązywałem do tej sytuacji sprzed paru dni w Long Beach.

- Tak. Mówił, że to ogarnie - odpowiedział, rzucając głowę na poduszkę.

- To dobrze. Tylko żeby nie było tak jak ostatnio.

Nie można było zaprzeczyć, że wszyscy staliśmy za nim murem, ale to właśnie głównie dlatego nie chcieliśmy, by to się powtórzyło. Ataki złości Johna nie były nam do niczego potrzebne, a na pewno nie teraz.

Zakazany I & IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz