Rozdział III

87 4 0
                                    


To było jakieś szaleństwo. James wrócił w sobotę po południu, z Wiktorem miałam spotkać się w poniedziałek, a w niedzielę o szóstej rano do mojego domu wpadł cały oddział antyterrorystyczny. Jakiś facet przycisnął mnie twarzą do posadzki i kazał założyć mi ręce za głowę, więc to zrobiłam. Później wszystko działo się cholernie szybko. Kajdanki, radiowóz, komisariat. Byłam zbyt zaspana, żeby to ogarnąć. W pamięć najbardziej zapadł mi moment, gdy zza szyby samochodu widziałam, jak policjanci wyprowadzali z domu mojego ojca i kilku chłopaków z ochrony. Bennetta nie było, ale później stało się dla mnie jasne, dlaczego.

Gdy prowadzili mnie przez komisariat, przypadkiem go zobaczyłam. Wyszedł chyba nie tymi drzwiami, co powinien, bo raczej nie chciał się ze mną wtedy spotkać. Na jego twarzy malowało się mnóstwo sprzecznych emocji. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a w oczach miał coś w rodzaju żalu; taki dziwny smutek. Wyglądał jak zwykle, bo miał na sobie czarne, dopasowane jeansy i skórzaną kurtkę, tyle że na jego szyi wisiała policyjna odznaka.

- Mer. - odezwał się, gdy mijałam go bez słowa, prowadzona przez dwóch funkcjonariuszy w mundurach.

- Agencie Warren. - szepnęłam, nie odrywając wzroku od jego odznaki.

Chciał, żebym mu zaufała, a ja nawet nie wiedziałam, jak naprawdę się nazywał. Od początku kłamał, ale wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, kim był naprawdę. Pracował dla DEA i przewrócił całe moje życie do góry nogami. Na dodatek, sama mu w tym pomogłam.

Przesłuchanie ciągnęło się całymi godzinami. Zadawali mi mnóstwo pytań, na które i tak nie potrafiłam odpowiedzieć. Wiedziałam, czym zajmował się mój ojciec. Wiedziałam, że wszystkie pieniądze, które zarobił, pochodziły z handlu narkotykami, głównie kokainą przerzucaną z Kolumbii, przez Florydę do Stanów Zjednoczonych i do Kanady, ale nic im nie mówiłam. Po pierwsze, nie znałam zbyt wielu szczegółów. Po drugie, nie chciałam. Skoro go aresztowali, i tak musieli mieć już na niego jakieś dowody. Wiktor je dostarczył. Nie, nie Wiktor, tylko agent Warren. Dzięki niemu namierzyli zagraniczne konta mojego ojca. Warren pracował nad tym przez cały rok, ale dzień wcześniej zdobył dokumenty, którymi przybił kolejny gwóźdź do jego trumny. Już zawsze miały dręczyć mnie przez to wyrzuty sumienia.
Jak już ze mną skończyli, czułam się okropnie. Byłam taka głupia i naiwna. Myślałam, że mu na mnie zależało, a on mnie perfidnie wykorzystał. Gdyby nie te jego cudownie niebieskie oczy i ten uśmiech... Wciąż nie mogę przestać o nim myśleć. Nie chodzi nawet o to, że przeżyłam z nim swój pierwszy raz.

Wypuścili mnie dopiero pod wieczór, a on już na mnie czekał, przed budynkiem. Kazał mi wsiąść do swojego samochodu, a ja wybuchnęłam śmiechem. Nie mogłam przestać się śmiać. Śmiałam się głośno, dopóki nie osunęłam się na ziemię. Usiadłam na krawężniku, przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i... Chciałam się rozpłakać, ale nawet tego nie potrafiłam zrobić, więc ukryłam twarz w dłoniach i siedziałam tak, dopóki do mnie nie podszedł. Był na tyle bezczelny, że spróbował mnie objąć. Uderzyłam go prosto w żebra. Strasznie mocno mu wtedy przywaliłam. Najpierw w brzuch, potem w twarz. Nawet nie próbował się zasłonić. Pierwszy raz straciłam nad sobą panowanie i wykrzyczałam mu wszystko. Z moich ust padło wiele, gorzkich słów, a on mi nie przerywał, jakby doskonale wiedział, że sobie na nie zasłużył. Potem podszedł do swojego BMW i otworzył przede mną drzwi od strony pasażera. Wsiadłam z nim do tego samochodu, bo i tak nie wiedziałam, co miałam ze sobą zrobić. Nie miałam dokąd pójść, nie miałam nikogo, do kogo mogłabym się zwrócić.
To był kolejny ponury wieczór w tym mieście upadłych aniołów, skreślonych życiorysów i śmierci wyłaniającej się zza rogu każdej ulicy. Nie rozmawialiśmy ze sobą prawie przez całą drogę. Po prostu jechaliśmy naprzód, niewiadomo dokąd.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz