Rozdział XX

38 3 0
                                    

Siedzę w McDonaldzie i czekam na Maxa. Zbliża się dziewiętnasta trzydzieści, gdy wreszcie zauważam jak przeciska się przez tłum stojących w kolejce do kasy ludzi. Uśmiecha się do mnie z oddali, a na ten widok, na mojej twarzy też mimowolnie pojawia się uśmiech. Nie potrafię oderwać od niego wzroku, więc bezczelnie się na niego gapię. Siada przy stoliku naprzeciwko mnie, a ja wciąż tylko patrzę prosto w jego cudownie niebieskie oczy i szczerzę się jak idiotka. Przyłapuję się też na tym, że zaczynam bawić się swoimi włosami. Owijam sobie kosmyk wokół palca i ganię się za to w myślach. Ogarnij się, Smith.

- Kawa ci ostygła. - mówię, podsuwając mu papierowy kubek.

- Przepraszam za spóźnienie.

- Nie ma problemu. - odpowiadam, choć nie mogłam się doczekać aż znów go zobaczę i czas dłużył mi się w nieskończoność. - Ważne, że jesteś.

- Dlaczego spotykamy się tutaj? - pyta.

- Wiedziałam, że jak spotkamy się u ciebie, to od razu skończymy w łóżku, a chciałam z tobą porozmawiać. - puszczam do niego oko, a on sięga po kawę i po cukier.

Tak naprawdę chodzi o to, że Will i Cameron siedzą kilka stolików dalej, ale tego przecież mu nie powiem. Postanowiłam z nimi współpracować przynajmniej przez kilka kolejnych dni, żeby zdobyć ich zaufanie.

- O czym chcesz rozmawiać? Coś się stało?

Max jak każdy mężczyzna na „musimy porozmawiać" reaguje lekkim podenerwowaniem.

- Wyluzuj. - Korzystam z tego, że ręce wciąż trzyma na stole i łapię go za dłoń. To kolejny odruch nad którym nie panuję. - Jak minął ci dzień? - pytam i oblizuję usta.

- Jak zawsze musiałem użerać się z bandą ćpunów na głodzie, więc do tej pory było raczej średnio.

- Do tej pory?

- Teraz jestem z tobą.

- Ja na głodzie też bywam nieznośna, więc to w sumie żadna różnica. - mówię pół żartem, pół serio.

- Byłem dzisiaj w McFarland i udało mi się dowiedzieć, kto... - robi pauzę, jakby to co zamierza powiedzieć, nawet nie mogło przejść mu przez usta. - Ludzie plotkują, Holly. Ci skurwiele, to nie byli pierwsi lepsi gangsterzy z ulicy. Jacyś goście chodzą po dzielnicy i pytają, czy ktoś czegoś nie widział. Jakiś diler mówił coś o tobie, to znaczy opisał wysoką, szczupłą i atrakcyjną blondynkę, metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, brązowe oczy. Podał im nawet twoje imię. Oni cię szukają, Holly. - Max wydaje się zmartwiony.

- Atrakcyjną? - Nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu. - Floyd? - pytam, poważniejąc.

- Znasz go?

- Kilka razy załatwił mi oxycontin, poza tym rozmawiałam z nim tamtego wieczoru. W sumie, to czego innego mogłabym się po nim spodziewać? Na widok spluwy pewnie posrał się ze strachu i szczerze mówiąc, jakoś nie potrafię mieć mu tego za złe.

- Musisz na siebie uważać.

- Uważam. - Mam nawet ochronę. Cameron nawet teraz na nas spogląda i pewnie tylko udaje, że je swoje frytki, bo z tego, co zdążyłam zauważyć, w pracy nie pozwala sobie nawet na najmniejsze przyjemności. - Nie musisz się o mnie martwić, Max.

- Powiesz mi chociaż, kto ich zastrzelił? Bo na pewno nie ty.

- Dzięki. - wzdycham głośno.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz