Rozdział XLV

25 2 0
                                    

Budzą mnie światła telewizora; głośne reklamy. Przez chwilę próbuję je ignorować, ale hałas staje się coraz bardziej irytujący wraz z upływem kolejnych minut. Wreszcie zmuszam się, żeby wstać i poszukać pilota. Stawiam nogi na podłodze i jakoś udaje mi się podnieść z łóżka.

Nagle ogarnia mnie przeczucie, że coś jest nie tak. Wydaje się być jednak zupełnie irracjonalne, aż nagle uderza mnie myśl, że miałam obejrzeć z Maxem „9 i pół tygodnia", ale zupełnie nie przypominam sobie, żebyśmy dokończyli film. Leżeliśmy razem w łóżku, a potem nagle nastała zupełna ciemność. Ciemność, jakby ktoś nagle zgasił światło.

Pamiętam tylko, jak napełniał drugą strzykawkę.
Próbuję przypomnieć sobie, co miałam zrobić. Pilot. Włączam lampkę nocną i rozglądam się po pokoju. Max leży na brzuchu, po przeciwnej stronie łóżka, a ręka zwisa mu bezwładnie z materaca.

Staję jak wryta i po prostu na niego patrzę. Przyglądam mu się uważnie dopóki nie spostrzegam, że jego klatka piersiowa w ogóle nie unosi się do góry, jakby nie oddychał.
Kurwa mać.

Rzucam się z powrotem na łóżko. Klękam obok niego i szybko próbuję przewrócić go na plecy. Dosłownie przelewa mi się przez ręce, więc łapię go mocniej za ramiona i pociągam go w swoją stronę. Gdy wreszcie widzę jego twarz, uderza mnie zupełna bladość jego skóry. Wydaje się być biały, jak kartka papieru. Jego usta są zupełnie sine, wręcz ciemnofioletowe, a gdy łapię go za policzek, w dotyku okazuje się być lodowaty.

Kładę palce na jego szyi i nachylam się nad nim, pragnąc jedynie poczuć jego oddech, na swojej twarzy, jednak nie wyczuwam ani jego tętna, ani oddechu. Dostrzegam za to, że strzykawka ciągle tkwi w jego przedramieniu, opróżniona zaledwie do połowy.

Przedawkował. Przedawkował heroinę. Ta myśl uderza mnie zupełnie nagle, a grający zbyt głośno telewizor przestaje mieć w tym momencie jakiekolwiek znaczenie.

- Nie rób mi tego.

Jakoś udaje mi się ściągnąć go z materaca na podłogę.

Odchylam mu głowę do tyłu, lekko ściskam mu nos i dosięgam jego ust, żeby wpompować mu do płuc trochę powietrza. Dwa wdechy. Trzydzieści ucisków. Działam zupełnie instynktownie, na autopilocie. Wyłączam myśli i emocje, kładę dłonie na jego klatce piersiowej i zaczynam liczyć na głos.

To niemożliwe.

Jeszcze przed chwilą, ze mną żartował, a teraz leży zupełnie nieruchomo, zimny i posiniały, z zamkniętymi oczami.

Jeden... Pięć... Czternaście... Trzydzieści...

Uciskam jego klatkę piersiową coraz szybciej i mocniej, jakby to mogło cokolwiek zmienić.

Ale to nie wystarczy.

Nie wiem, skąd biorę telefon, ani jakim cudem udaje mi się wybrać numer, ale dzwonię do Camerona i płacząc, wręcz błagam go, żeby mi powiedział, że mają w samochodzie Nalokson.

Zjawia się obok mnie, zapewne po niecałych pięciu minutach, ale ja mam wrażenie, że minęła cała wieczność. Wraz z nim w mieszkaniu pojawia się Willem. Wchodząc do pomieszczenia, włączają górne światło, które oślepia mnie na kilka sekund.

- Pośpiesz się. - Nawet nie mam siły, żeby krzyczeć. Głos mi się łamie, a przez łzy ledwie widzę na oczy. Ciągle reanimuję blondyna i nie zamierzałam przestawać, ani na moment, ale gdy widzę, jak powoli Cameron wyjmuje z opakowania aplikator z Naloksonem, wyrywam mu je z ręki, rozrywam, zdejmuję zabezpieczenie z igły i bez zastanowienia, wbijam ją w udo blondyna, podając mu całą dawkę.- Daj mi drugą. - rzucam - Podany dożylnie, zadziała szybciej. - dodaję, bo Cameron nawet się nie rusza.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz