Całą noc spędziłam w mieszkaniu Maxa, a do siebie wróciłam dopiero nad ranem, na długo zanim zegar wybił ósmą. Zdążyłam jedynie wziąć szybki prysznic, przebrać się w czyste ubrania i w drodze powrotnej zrobić mu zakupu spożywcze, bo jego lodówka świeciła pustkami.
Otwiera przede mną drzwi, a ja przestępuję przez próg, w rękach ściskając dwie sporej wielkości reklamówki.
- Zaniosę to do kuchni. - mówię - Jadłeś już śniadanie? - pytam, gdy już odstawiam torby na blat, a on podchodzi i opiera się rękoma o szafkę. - Max, co się stało?
Robię krok w jego stronę, więc podnosi głowę i wreszcie na mnie patrzy.
- Muszę pojechać do Kanady.
- Jak to?
- Dali mi dwa dni na przewiezienie przez granicę trzydziestu kilogramów kokainy. Zagrozili, że jeśli tego nie zrobię, zabiją najpierw mnie, a później mojego brata. Wiem, że są do tego zdolni. - oznajmia. Chciałabym wierzyć, że tylko żartuje, ale za sprawą mojego ojca znam ten biznes od podszewki. - Sam nie wiem, dlaczego ci o tym mówię. Chyba po prostu coś mi podpowiada, że na wszelki wypadek powinienem się z tobą pożegnać.
- Pożegnać? Max, ty ledwie chodzisz, więc sam sobie nie poradzisz. - Nie wierzę, kurwa, nie wierzę, że w ogóle zamierzam powiedzieć to na głos. - Pojadę z tobą. - rzucam bez zastanowienia.
Pojadę z nim, bo to przeze mnie go do tego zmuszają i czuję, że tak powinnam zrobić. Co nie znaczy, że to przemyślana decyzja. W sumie, to jestem prawie pewna, że jeszcze gorzko jej pożałuję.
- Wykluczone. Nie ma nawet o czym mówić, Holly. Po raz kolejny udowadniasz mi, że można na tobie polegać i przypominasz mi tym samym, że zupełnie na ciebie nie zasługuję, ale to zbyt niebezpieczne. Nawet nie wiem, czy po wszystkim tak po prostu pozwolą mi odejść, czy może wpakują mi kulkę w głowę. Nie możesz się dla mnie narażać.
Mogę i będę niezłą kartą przetargową, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Poza tym, jestem mu to winna.
- Ja już zdecydowałam, Max. Zabierzesz mnie ze sobą.
- Czemu właściwie miałabyś chcieć to dla mnie zrobić, Holly?
Wydaje mi się, że wiem, o co tak naprawdę pyta. On wcale nie chce się dowiedzieć, czemu nie przeraża mnie myśl przemycenia do Kanady kilkudziesięciu kilogramów koksu, ale próbuje w ten sposób wyciągnąć ode mnie, czy może coś do niego czuję. Wiem też, że jeśli powiem mu prawdę, nie zgodzi się, żebym z nim pojechała. Jeśli wyznam mu, że robię to z poczucia winy, uniesie się dumą i wystawi mnie za drzwi, a wtedy nie będę mogła mu pomóc.
- Zależy mi na tobie. Tak po prostu.
Mimo wszystko, nie mogłabym wyznać mu, że się w nim zakochałam, tylko dlatego, że chciałby to ode mnie usłyszeć. Zależy mi na nim i chcę dla niego jak najlepiej, ale na wyrost byłoby nazywanie tego miłością. Nie da się ukryć, że coś nas łączy. Mam wrażenie, że rozumiemy się bez słów, ale to może wynikać z tego, że mamy podobne potrzeby.
- W porządku. Wcale nie musisz mi tego mówić, jeśli nie chcesz. - Po raz kolejny mam wrażenie, że dosłownie czyta w moich myślach. - Uprzedzałaś mnie przecież, że się we mnie nie zakochasz i powinienem był potraktować to poważnie. Zresztą, znamy się tak krótko, że nie mógłbym wymagać od ciebie tak wzniosłych wyznań. Dlatego, to z pewnością zabrzmi głupio i na wyrost, ale chcę być z tobą w stu procentach szczery. Myślę, że ja się jednak w tobie mimo wszystko zakochałem. Możesz nazwać to zwykłym zauroczeniem, ale musisz wiedzieć, że jesteś dla mnie cholernie ważna. Nadal jest wiele rzeczy, których o tobie nie wiem i spraw, które nie dają mi spokoju, ale z jakiegoś powodu ufam ci bezgranicznie. Od początku czułem, że mogę powiedzieć ci o wszystkim i mam nadzieję, że ty z czasem też zdołasz mi zaufać. - W jednym się myli. Mało mu o sobie powiedziałam, ale to nie jest kwestia zaufania. To kwestia przetrwania; życia i śmierci. - O szesnastej odbieram samochód z towarem. Chcę to mieć jak najszybciej za sobą. Mam go dostarczyć do Ottawy, a to osiem godzin jazdy w jedną stronę.
Jestem mu wdzięczna, za tą szybką zmianę tematu. Udowadnia mi tym samym, że nie będzie na mnie naciskał. Nie spróbuje zmusić mnie do powiedzenia czegoś, czego nie jestem pewna.
- Będę gotowa. - mówię, a w myślach planuję już, co powinnam zrobić, żeby zatrzymać Willema i Camerona w Detroit. Nie mogę pozwolić, żeby pojechali za nami. Zresztą, gdyby się dowiedzieli, co zamierzam, pewnie zamknęliby mnie w domu i nie odstępowaliby mnie na krok przez kolejne pół roku. Jest jeszcze Wiktor, chociaż jego zdanie obchodzi mnie w tym momencie najmniej. Jestem na niego wściekła za to, w jakim położeniu postawił Maxa, ale najgorsza jest dla mnie świadomość, że prawdopodobnie zrobił to umyślnie. Przez to mam wrażenie, że ostatnie trzy dni, które z nim spędziłam, to była tylko cisza przed burzą, a jednocześnie coś, co nigdy nie powinno było się wydarzyć, bo los po raz kolejny udowadnia mi, że moja nastoletnia miłość, niesie za sobą same problemy. Za każdym razem, gdy tylko się do siebie zbliżamy, ktoś płaci za to zbyt wysoką cenę. - Załatwimy to, a później pomyślimy co dalej, jasne?
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że w najlepszym przypadku możemy trafić do więzienia, a w najgorszym...
- Max, to granica z Kanadą, a nie z cholernym Meksykiem. - Nie pozwalam mu dokończyć.
- Trzydzieści kilogramów, Holly. Tego nie da się podciągnąć pod posiadanie na własny użytek, tak jak ostatnim razem z heroiną, którą miałem w kieszeni. Wolę nawet nie myśleć, ile nam za to grozi.
Nam. Skoro użył liczby mnogiej, to chyba jednak dotarło do niego, że ja mówię całkowicie poważnie.
- Wyglądasz okropnie. - mówię, gdy kładzie dłonie na moich biodrach i całuje mnie w czoło.
- Nie da się ukryć, że w fiolecie nie jest mi do twarzy. - wzdycha z bólem. - Dziękuję za wszystko, Holly.
- Proszę bardzo.
- Powiesz mi teraz, kim był ten facet?
- Paul?
- Nie, nie lekarz. Ten drugi.
- To jeden z moich współlokatorów. Wczoraj mnie tu podwiózł, bo mój samochód nadal stoi w warsztacie. Gdyby nie on, nie wiem, jak zaciągnęłabym cię na górę. - Mam nadzieję, że to brzmi w miarę wiarygodnie. - A teraz wracaj do łóżka. Zrobię ci jakieś śniadanie.
- Ja mam tylko połamane żebra, Holly. Nie musisz opiekować się mną jak małym dzieckiem.
- Tylko połamane żebra, tak? - unoszę brwi i delikatnie dźgam go palcem w bok.
Normalnie nawet by tego nie poczuł, ale teraz z jego ust wydobywa się cichy jęk. Jednocześnie lekko zgina się w pół i odruchowo osłania rękoma swoją klatkę piersiową.
- Może rzeczywiście się położę. - stwierdza, gdy już odzyskuje panowanie nad własnym ciałem i jest w stanie powoli się wyprostować.
- Obejmij mnie, to ci pomogę.
- Holly. - Zdaje się, że to ma znaczyć coś w stylu „Daj mi, kurwa, być mężczyzną."
- Okej, jak chcesz.
Odsuwam się mu spod nóg i zabieram się za rozpakowywanie zakupów, żeby nie patrzeć, jak po drodze potyka się o własne nogi. Krzątam się po jego kuchni i rozglądam się za deską do krojenia i jakimś ostrym nożem, gdy słyszę odgłos tłuczonego szkła, więc chcąc nie chcąc, jednak odwracam się w kierunku, z którego dobiega dźwięk.
- Cholera. Staranowałem lampę. - Max rzuca ze złością.
Wiem, że nie powinnam się śmiać, ale mimo wszystko, to akurat odrobinę mnie bawi. Przynajmniej dopóki blondyn opierając się ręką o ścianę, nie próbuje się schylić, żeby pozbierać potłuczony abażur z podłogi, bo znów zastyga w jednej pozycji na dłuższą chwilę, jakby poruszanie się sprawiało mu niewyobrażalny ból.
- Zostaw. Później to posprzątam.
Sprzątnę szkło, a potem spróbuję uprzątnąć też jego życie, bo jak na tak krótki okres czasu, zdołałam mu w nim nieźle nabałaganić. Dlatego muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby naprawić wyrządzone mu szkody i nie obchodzi mnie, ile będzie mnie to kosztować i do czego będę musiała się posunąć.
Zawsze mogło być gorzej.
![](https://img.wattpad.com/cover/246559819-288-k738240.jpg)
CZYTASZ
Królowa Zniszczenia
RomanceMaria, córka narkotykowego bossa po tym, jak jej ojciec trafia do więzienia, ucieka do Detroit, gdzie w pełni oddaje się swojemu uzależnieniu od opioidów. Jednak gdy na jej drodze pojawia się niespodziewanie Max - diler, który sam zmaga się z uzależ...