Rozdział V

77 2 0
                                        


- Zastanawiałeś się co ja tu w ogóle robię? – oparłam się o futrynę i spojrzałam na Wiktora spod ciemnej grzywki, opadającej mi na oczy, starając się nie sprawiać w tym wszystkim wrażenia zagubionej dziewczynki – Bądźmy ze sobą szczerzy. Mój ojciec nie interesował się mną od momentu, kiedy się urodziłam. Moja matka mogła być jedną z wielu dziwek, z którymi sypiał. Jestem najprawdopodobniej jego największą życiową porażką, a przy tym jego jedynym, słabym punktem. Nigdy nie chodziło mu o mnie. Tacy skurwiele dbają tylko o siebie. Ten dom, ta rodzina to jedna wielka farsa. On nawet nie udaje kochającego tatusia. Trzyma mnie pod kontrolą, żeby nie musiał przypadkiem czegoś dla mnie poświęcić, gdy popełni jakiś z pozoru mało znaczący błąd. Dlatego, tak, wzięłam kluczyki od jego Ferrari i zamierzam przejechać się po mieście, bo mam taką ochotę. A ty – położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i westchnęłam głośno – Możesz udawać, że się nie zorientowałeś lub możesz przejechać się ze mną. Kiedy ostatnio zrobiłeś coś, na co sam miałeś ochotę? – uśmiechnęłam się, a Wiktor pierwszy raz spojrzał mi w oczy i nie zrobił tego z litości.

- Twój ojciec cię chroni, Mario – powiedział to tak, że nawet sam by sobie w tym momencie nie uwierzył.

-Nie, Wiktorze. To ty mnie chronisz, Lucas mnie chroni. James wam za to płaci, owszem, ale robi to dla siebie, dla świętego spokoju. Wbrew temu co myślisz, ja też dostrzegam pewne rzeczy. Nie mam na myśli jedynie broni walającej się po szufladach i pieniędzy poukrywanych po kątach. Nietrudno zorientować się, że mój własny ojciec zamknął mnie tu jak w więzieniu, nie mając na uwadze mojego dobra, a jedynie dobro swoich interesów. Ilu ludzi chciałoby go dopaść? Ilu z nich wpakowałoby mi kulkę w łeb tylko po to, żeby zrobić mu na złość? Nie jestem naiwna...

- Nie mogę pozwolić ci wyjść, bo nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. – Nie zamierzał zatrzymywać mnie siłą. Po prostu zagrodził mi przejście, stanął w drzwiach jakby myślał, że to wystarczy.

- Po pierwsze, prędzej czy później się stąd wydostanę i nawet ty, nie zdołasz mnie powstrzymać. Po drugie, nie kłam patrząc mi prosto w oczy, bo zdaje się, że na to nie zasługuję. Jeśli przejąłbyś się moim zniknięciem, to tylko i wyłącznie z powodu konsekwencji, które musiałbyś ponieść. Jak myślisz, mój ojciec kazałby cię zabić czy dostałbyś podwyżkę? Może ucieszyłby się, gdyby już nie musiał na mnie patrzeć? – przechyliłam głowę na bok i byłam pewna już tylko jednej rzeczy.

Chciałam poznać wreszcie smak normalnego, spokojnego życia. Zmęczona byłam trwaniem na pokaz, spełnianiem oczekiwań ludzi, których nawet nie znałam, a którzy przede wszystkim, nie znali mnie.

Chciałam też, żeby Wiktor zobaczył we mnie człowieka z krwi i kości. Żywą osobę, którą łatwo można było zranić lub rozkochać w sobie jednym nieostrożnym gestem.

- Chyba nie mogę odpowiedzieć na to pytanie w jego imieniu

Na kilka sekund spuścił wzrok, ale nie cofnął się o krok.

Może wreszcie zaczynał rozumieć, a może był jedynie irytująco profesjonalny jak zwykle.

James go do tego nie upoważnił, więc nie odpowiedział.

- To dobrze. Jego zdanie mało mnie obchodzi. – mruknęłam zrezygnowana, ściskając w dłoni kluczyki od samochodu. Jednej z nielicznych rzeczy, na których mojemu ojcu w ogóle zależało – Jedziesz ze mną, czy nie? – zapytałam poważnie, bo słońce już prawie wzeszło i nie zostało mi zbyt wiele czasu, jeśli chciałam opuścić teren posiadłości, przed przyjazdem Lucasa, który co prawda, zawsze się spóźniał, ale ośmieliłby się przywiązać mnie do kaloryfera, jeśli to byłoby konieczne, żeby zatrzymać mnie w domu. – Nawet sobie nie wyobrażasz, na ile popieprzonych sposobów, mogłabym cię przekonać, że to nie jest taki zły pomysł.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz