Rozdział LVII

21 2 0
                                    

Za sprawą mojego nieposzanowania ograniczeń prędkości, na miejsce docieramy po zaledwie dwudziestu minutach. My, bo Lowe tak bardzo nie chciał zostać z Colem sam na sam, że postanowił zabrać się ze mną.

Udaje mi się zaparkować pod samym szpitalem i gdy tylko wysiadam z auta, po drugiej stronie ulicy zauważam Iana. Stoi przy głównym wejściu do budynku i właśnie dopala papierosa do końca, zgniata go podeszwą buta, a z paczki wyjmuje już następnego, mimo głośnego upomnienia mijającej go pielęgniarki.

Wygląda na zdenerwowanego. Dłonie mu drżą, gdy odpala zapalniczkę, a papieros przypadkiem wypada mu z ust i ląduje na chodniku. Z zaciekłością ponownie wydobywa paczkę Malboro z kieszeni swojej kurtki, ale ta okazuje się być pusta. Na ratunek przychodzi mu jednak Lowe i jego czerwone Viceroy'e. Gdy wyciąga do Iana otwartą paczkę, ten wyjmuje z niej jednego papierosa, odpala go w pośpiechu i mocno zaciąga się dymem.

Mam złe przeczucia.

- Ile razy mam panu powtarzać, że tu nie wolno palić?!

Pielęgniarka ledwie wyczuwa zapach papierosowego dymu, robi obrót w miejscu o sto osiemdziesiąt stopni i właśnie zmierza w naszą stronę.

- Pierdolę te wasze zakazy i... - Ian wybucha nagle, a Wendell kładzie mu dłoń na ramieniu.

- Co się stało? - pyta, więc to mnie pozostaje zajęcie się rozwścieczoną pielęgniarką.

- Bardzo panią przepraszam. Kolega jest zdenerwowany. - mówię, starając się, żeby zabrzmiało to w miarę uprzejmie.

- To jest szpital, proszę pani. Tutaj wszyscy są z jakiegoś powodu zdenerwowani, ale to jeszcze nie oznacza, że mają prawo robić, co im się żywnie podoba, nie zważając na zakazy. Zwłaszcza, jeśli mogą w ten sposób zaszkodzić pacjentom.

- Oczywiście, rozumiem i obiecuję, że zaraz sobie stąd pójdziemy. - odpowiadam z udawaną skruchą, żeby kobietę uspokoić, a ta uśmiecha się do mnie z podziękowaniem i z poczuciem spełnionej misji rusza w dalszą drogę. - Dowiem się wreszcie, o co chodzi? Bo naprawdę zaczynam się martwić, Ian.

- Chodzi o to, że... O Boże, nawet nie wiem, od czego miałbym zacząć. Jessica, to znaczy była żona Mike'a... Ona miała wypadek. Ich syn... Siedział na tylnym siedzeniu, a teraz go operują i... Mike jest w rozsypce, Mer. - wyjaśnia nieskładnie.

- Wypadek?

- Samochodowy. Zginęła na miejscu, a Jack... Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Wybacz, jeśli... Nie wiedziałem, co mam robić. Musiałem po ciebie zadzwonić, bo tylko ty...

Lowe blednie na tę wieść, a ja milknę i zaczynam szczerze żałować, że Ian jednak nie zadzwonił do mnie bez powodu. Przez całą drogę miałam nadzieję, że to coś ważnego, a teraz, gdy wreszcie dowiaduję się, co się stało, jest mi z tego powodu głupio.

- Czy to aby na pewno był wypadek? - pytam, bo choć powinnam być już w drodze do windy, za bardzo boję się pojechać na górę, niepewna tego, co tam zastanę. - Ian?

- Czy ty sugerujesz, że... - Lowe się odzywa.

- Ja niczego nie sugeruję, tylko pytam o fakty. - odpowiadam, a on spogląda na mnie z coraz większą podejrzliwością. - Poważnie, myślisz, że mogłabym mieć z tym coś wspólnego? Co z tobą jest, do cholery, nie tak?

- Biorąc pod uwagę, twój związek z agentem Warrenem oraz waszą wspólna przeszłość...

- Pierdol się, Wendell. Tyle mam ci do powiedzenia na ten temat.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz