Włączam telewizor. Na jednym z kanałów leci akurat powtórka jakiegoś teleturnieju i już mam przełączyć program, gdy prowadzący zadaje uczestnikom pytanie: Tytuł, którego telewizyjnego show, najlepiej opisuje twoje życie miłosne?
- „1001 sposobów na śmierć" - przypadkiem mówię to na głos.
Na twarzy Carrery dostrzegam konsternację. Zastanawia się nad czymś przez moment, przełyka kęs pizzy, butelkę Coca Coli odstawia na stolik i dopiero wtedy wybucha głośnym śmiechem. Jednocześnie patrzy na mnie wręcz ze współczuciem, a usta próbuje zasłonić dłonią, jakby wydawało mu się, że powinien zachować powagę, bo próba zabójstwa nie jest najlepszym powodem do śmiechu.
- „Zostańmy przyjaciółmi". - rzuca, posyłając mi bardzo wymowne spojrzenie, po czym przysuwa się do mnie bliżej. - To w zasadzie tytuł filmu, ale... Tak, to zdecydowanie oddaje obraz sytuacji.
Mam wrażenie, że zaraz mnie obejmie, ale jego ramię ląduje na poduszce, o którą się opieram. Nagle jednak pochyla się nade mną, zawisa z twarzą tuż przy mojej twarzy, lekko oblizuje usta i przez to, teraz, to ja ledwie powstrzymuję się od śmiechu, bo odrobinę bawi mnie to, że słynny Z1 stał się w moim towarzystwie tak bardzo nieporadny i mało bezpośredni.
- Miguel... - Nawet nie wiem, co miałabym mu powiedzieć.
- Pomyślałem, że po tym, jak Cole cię postrzelił... Rozumiem, dlaczego próbujesz mu pomóc, ale...
Nawet język zaczyna mu się plątać.
- To niczego nie zmienia.
- W porządku. Chciałem się tylko upewnić. - stwierdza, nie okazując najmniejszej urazy.
Nie ma co, potrafi znaleźć wyjście z niezręcznej sytuacji, bo sięga po butelkę szampana, stojącą do tej pory na szafce tuż za moimi plecami i z powrotem się ode mnie odsuwa.
W ciszy patrzę jak napełnia kieliszki.
Gdy facet zjawia się w drzwiach z butelką szampana i pizzą, łatwo jest się domyślić, że coś jest na rzeczy, więc nie mogę udawać, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Zwłaszcza, że do Nowego Jorku przyleciał dla mnie z Meksyku, a odwiedzając mnie w hotelu sporo ryzykował. Mimo wszystko, nie mogłabym żałować, że wpuściłam go do apartamentu, bo choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, bardzo potrzebowałam towarzystwa. Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio tak beztrosko i miło spędzałam z kimś czas.
Będąc w Meksyku, miałam kilka tygodni, żeby przywyknąć do tego, że jest onieśmielająco przystojny i bardzo w moim typie i teraz jakoś udaje mi się tego nie zauważać. Najgorsze jest jednak to, że ma też poczucie humoru, czyli coś, czego Turnerowi od zawsze brakowało. Przez to łapię się na tym, że zaczynam lubić przebywanie z nim trochę za bardzo i samo to wpędza mnie w poczucie winy. Mogłabym usprawiedliwiać się przed sobą na wiele sposobów, bo Cole aż prosi się, żebym od niego odeszła. Robi, co w jego mocy, byleby mnie od siebie odepchnąć i czasem zastanawiam się, czy nie powinnam temu ulec. To z pewnością oszczędziłoby mi wiele trudu i rozczarowań, ale do końca życia nie mogłabym spojrzeć w lustro, bo świadomość, że się poddałam nie dawałaby mi spokoju. Nie zmienia to faktu, że jestem tym wszystkim wyczerpana, a takie chwile jak ta, to dla mnie jedyne momenty wytchnienia i aż kusi mnie, żeby jeszcze bardziej się zapomnieć. Nie tylko DEA, ale też ludzie Turnera, a przede wszystkim Grey, mają mnie na oku, więc nieważne co zrobię, niczego to nie zmieni. Federalni, jeśli widzieli jak wchodził do apartamentu, już i tak pewnie zastanawiają się, co tak długo robi ze mną w hotelowym pokoju, a Cole nie ma do mnie za grosz zaufania.
CZYTASZ
Królowa Zniszczenia
RomanceMaria, córka narkotykowego bossa po tym, jak jej ojciec trafia do więzienia, ucieka do Detroit, gdzie w pełni oddaje się swojemu uzależnieniu od opioidów. Jednak gdy na jej drodze pojawia się niespodziewanie Max - diler, który sam zmaga się z uzależ...