- Pod fotelem powinien być jakiś koc. - Cole się odzywa, gdy na moment odrywa wzrok od ekranu MacBooka, którego trzyma na kolanach.
Najwidoczniej spostrzega, że naciągam rękawy bluzy na dłonie, próbując je ogrzać, bo palce mam aż skostniałe. Zmarzłam, bo przez piętnaście minut staliśmy na płycie lotniska, a w Kanadzie, jak to w Kanadzie, o tej porze roku, temperatura jest niska i ciągle pada śnieg.
Nachylam się i wydobywam koc spod siedzenia.
Siedzimy w samolocie. Przez okno widać tylko nocne, zachmurzone niebo i czerwone świetlne punkty, pulsujące na prawym skrzydle prywatnego jeta. Z drugiej części kabiny, oddzielonej ciemnoniebieską kotarą, dobiegają do nas męskie, podniesione głosy. Turner nigdzie nie rusza się bez ochrony, ale z tego co zauważyłam, lubi samotność. Pełno wokół niego ludzi, ale na ogół zachowuje się tak, jakby byli dla niego niewidzialni. Jak już musi z kimś porozmawiać, jest zdystansowany i rzeczowy. Nigdy o nic nie prosi, tylko wydaje polecenia. Nawet teraz, gdy siedzi naprzeciwko mnie, wydaje się być zupełnie nieobecny.- Powiesz mi w końcu, czemu lecimy do Nowego Jorku? - pytam, ryzykując tym, że każe mi się przesiąść do chłopaków.
- James przystał na moje warunki, ale najpierw chce się upewnić, czy jesteś cała.
- Czyli mamy się z nim tam spotkać? Cole, przecież to...
- Nie martw się. Jestem pewien, że nie zjawi się osobiście. - odpowiada i zamyka laptopa. -Dlaczego nie chcesz go widzieć? Czemu mam wrażenie, że bardziej boisz się własnego ojca, niż mnie?
Wiedziałam, że prędzej czy później o to zapyta. Jest spostrzegawczy, więc nie mógłby nie zauważyć, że krzywię się, na sam dźwięk imienia Jamesa. Mogłabym go okłamać, powiedzieć mu, że tylko tak mu się wydaje, ale nie chcę kłamać, a może raczej czuję, że jego akurat nie muszę okłamywać. Sam nie utrzymuje kontaktu z rodzicami, przeleciał dziewczynę swojego przyjaciela, zabił własnego szefa i handluje kokainą, więc powinien mnie zrozumieć.
- Po pierwsze, ciebie w ogóle się nie boję. Po drugie... Szczerze? Wolałabym, żeby nie żył. Wiem, jak to brzmi, bo mimo wszystko, jest moim ojcem, ale... Dopiero niedawno to do mnie dotarło. Przez ostatnie lata dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Wypominałam sobie, że gdybym nie umilała sobie wieczorów kodeiną, gdyby Wiktor mnie na tym nie przyłapał i gdybym się nie bała, że mój ojciec się o tym dowie, to prawdopodobnie nie trafiłby do więzienia. Ale okazało się, że on żyje, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że nie było mi przykro, dlatego, że rzekomo umarł. Czułam się winna, bo doszło do tego przeze mnie, ale prawda jest taka, że na wieść o jego śmierci, poczułam ulgę. Poczułam ulgę, bo nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim. Poczułam ulgę, bo od dawna chciałam się do niego uwolnić. Dlatego nie chcę się z nim spotkać, ani nawet z nim rozmawiać, Cole. Przecież nie powiem mu, że wolałabym, żeby nie żył. Nie mogę mu tego powiedzieć, bo wtedy nie dostarczyłby ci tych trzystu kilogramów kokainy i...
Te słowa wypowiedziane na głos, zdają się nie mieć żadnego sensu. Gubię się we własnych myślach i uczuciach.
Brunet odstawia laptopa na bok i przesiada się na fotel, obok mnie.- Marie... - zaczyna, ale mu przerywam.
- Holly. Proszę, nie nazywaj mnie Marie.
To imię za bardzo przypomina mi o przeszłości, o Wiktorze, o tym, kim byłam; kim tak naprawdę jestem.
- Holly. - poprawia się - Od momentu, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem, wiedziałem, że nie mógłbym cię zabić, a teraz tylko utwierdziłaś mnie w tym przekonaniu. Nie mógłbym tego zrobić, bo aż za dobrze wiem, jak to jest płacić za czyjeś błędy. Wiem też, jak to jest mieć problemy z tatusiem. Jeśli sprawy nie potoczą się po mojej myśli, to obiecuję, że znajdę inne wyjście z tej sytuacji.

CZYTASZ
Królowa Zniszczenia
Lãng mạnMaria, córka narkotykowego bossa po tym, jak jej ojciec trafia do więzienia, ucieka do Detroit, gdzie w pełni oddaje się swojemu uzależnieniu od opioidów. Jednak gdy na jej drodze pojawia się niespodziewanie Max - diler, który sam zmaga się z uzależ...