Rozdział XXII

36 2 0
                                    

Sto tysięcy dolarów - tyle kosztowało mnie wyciągnięcie zwyczajnego, zupełnie niegroźnego dilera z pieprzonego, policyjnego aresztu. A teraz stoję na parkingu przed komisariatem i patrzę, jak Max wychodzi z budynku. Zbiega po schodach i rozgląda się dookoła, przynajmniej dopóki nasze spojrzenia się nie krzyżują. Opieram się o maskę Audi, więc na wypadek, gdyby mnie nie poznał, macham do niego na powitanie.

Szczerze mówiąc, nie wygląda jakby się ucieszył na mój widok. Co prawda rusza w moją stronę, ale na jego twarzy nie ma grama entuzjazmu. Wydaje się zmęczony i zrezygnowany, wlecze się po tym chodniku noga za nogą z miną zbitego psa. Za wszelką cenę próbuję odpędzić od siebie myśl, że czeka nas długa i trudna rozmowa, bo po tym co się stało, z pewnością będzie chciał zadać mi wiele pytań.

- To ty wpłaciłaś kaucję? - Oto pierwsze z nich, Smith.

- Tak. - przytakuję.

- Miło z twojej strony. - stwierdza z lekką ironią w głosie. - Kolejne auto?

Chyba jednak powinnam była przyjechać tu moim starym Chevroletem, zamiast pożyczać samochód od Wiktora.

- Porsche stoi w warsztacie. Muszą mi załatać ślady po kulach, poza tym policjanci szukali narkotyków i wypruli wszystkie fotele do samej gąbki. - wzdycham cicho. Na samą myśl mam ochotę sięgnąć po kolejnego papierosa, chociaż przez ostatnie pół godziny zdołałam wypalić już z pół paczki. - Jak się czujesz? Wszystko w porządku?

- Nic nie jest w porządku, Holly. Spędziłem w areszcie trzy dni i jestem wykończony. Wiedziałabyś jak to jest, gdybyś nie wyszła z komisariatu w dniu zatrzymania. Jak to w ogóle możliwe, że tak szybko cię wypuścili?

- W przeciwieństwie do ciebie, ja nigdy nie byłam notowana, więc nie mam kilkustronicowej kartoteki. - odpowiadam. Spodziewałam się, że Max będzie na mnie wkurzony, ale nie myślałam, że aż tak. Znamy się krótko, więc nigdy wcześniej nie widziałam, żeby był tak bardzo rozdrażniony i jestem tym odrobinę zaskoczona. Nie liczyłam na to, że w podzięce za wpłacenie kaucji rzuci mi się na szyję, ale oczekiwałam z jego strony minimum zrozumienia. Wpakowałam go w kłopoty, ale nie zostawiłam go przecież samemu sobie. Posprzątałam swój bałagan i bardzo się staram zminimalizować wyrządzone mu szkody. - Słuchaj, naprawdę mi przykro, że do tego doszło. Gdybym wiedziała, że ktoś postanowi sobie do mnie postrzelać, to uwierz, że nie umawiałabym się z tobą tamtego wieczoru. Oni zdołali uciec, ale długo nad tym myślałam i zastanawiałam się, komu tak bardzo zalazłam za skórę. To rzeczywiście musi mieć związek z moją wycieczką do McFarland. Chyba udało im się mnie namierzyć, Max. - Długo, to ja myślałam, ale nad w miarę wiarygodnym kłamstwem; sposobem na nagięcie smutnej rzeczywistości. Nie mogę mu powiedzieć kim jestem, to znaczy chłopcy zdołali wybić mi ten pomysł z głowy. - Potrzebujesz podwózki?

- Przyjechali po mnie, Holly. - kiwnięciem głowy wskazuje mi na zaparkowanego w oddali, białego Jeepa. Jeśli to ci o których myślę, to zdecydowanie nie powinni zobaczyć nas razem, więc odwracam się do nich plecami, jednocześnie stając bokiem do blondyna. - Lepiej, żebym nie zmuszał ich do czekania. - stwierdza z bólem w głosie, jakby wcale nie chciał wsiadać do tamtego samochodu. - Jak chcesz, to możesz wpaść do mnie wieczorem. Zadzwonię, gdy będę wolny.

- Okej. - Chciałabym go jakoś zatrzymać, bo intuicja podpowiada mi, że jego szefowie nie będą zadowoleni na wieść, że trafił w ręce policji, ale wolę nie pogarszać jego sytuacji. - Uważaj na siebie. - mówię, gdy blondyn odchodzi w kierunku Jeepa. Zanim znika mi z oczu, posyła mi jeszcze sztuczny, zupełnie wymuszony uśmiech. - Kurwa.

- Co jest?

Willem podjeżdża do mnie x-trójką i zatrzymuje się na środku drogi. Wychyla się, zza otwartego na oścież okna BMW.

Królowa ZniszczeniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz