(Proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem)
Louis nie widział Abigail od sześciu dni. Pieprzonych czterech dni, które wydawały się być wiecznością. Och, nie liczył tych czterdziestu pięciu minut, podczas których odgrywali szopkę pod tytułem Ja – Jestem – Twoim – Nauczycielem – Ty – Moją – Uczennicą – Bądźmy- Profesjonalni. To frustrowało go chyba najbardziej. Poza tym… On sam był zawalony robotą, związaną ze sprawdzaniem prac semestralnych i całym tym świątecznym gównem, do którego grono pedagogiczne przygotowywało się już od ponad miesiąca. W rezultacie skończył jako jeleń, chłopiec na posyłki, z racji swojego statusu nowego, który jakimś cudem jeszcze się od niego nie odkleił. U Abby, z tego co wiedział, wcale nie było lepiej – poza zbliżającym się końcem półrocza, miała jeszcze znienawidzoną przez niego pracę i dom do ogarnięcia. Czasami miał ochotę wkroczyć tam i wszystko uporządkować – był przecież doświadczony, zwłaszcza z taką ilością młodszych sióstr. Później jednak uderzała w niego ponura rzeczywistość – nie mógł tego zrobić. Ponieważ nikt nie miał prawa dowiedzieć się o tym, że spędzają ze sobą czas prywatnie. Na czymś innym, niż nauka.
Teraz jednak miał dość. Była sobota, godziny przedpołudniowe, on sam zrobił już wszystko, co było do zrobienia. I nie zamierzał spędzić ani chwili dłużej bez niej. To był impuls – po prostu chwycił kluczyki, założył buty, chwycił kurtkę i wyszedł z mieszkania, nie kłopocząc się poinformowaniem Zayna o swoich planach. I tak by nie zrozumiał.
Nie zadzwonił nawet do Abigail, aby upewnić się, czy może wyjść z domu. Czy nie ma przypadkiem innych planów. Wolał pozostać w błogiej nieświadomości, liczyć na łut szczęścia, zamiast kolejny raz spotykać się z rozczarowującą odmową. Mimo wszystko, zaparkowawszy przy krawężniku, naprzeciwko domu Evansów, przez dłuższą chwilę wpatrywał się z wahaniem w wyświetlacz telefonu.
- Tomlinson, bądź, kurwa, mężczyzną, chociaż raz w życiu – warknął do siebie, po czym zdecydowanym ruchem wybrał numer Abigail i przytknął aparat do ucha.
Serce waliło mu głośno, w zdecydowanie niemęski sposób.
Odebrała już po drugim dzwonku, rzucając z zaskoczeniem, przytłumionym głosem:
- Louis? Coś się stało?
Słyszał w tle dziecięce głosy, najwyraźniej kłócące się o coś bardzo zajadle. Po chwili natężenie dźwięku zmalało, a jego uszu dobiegł trzask zamykanych drzwi. Mógł sobie wyobrazić, jak Abigail wymyka się do pustego pomieszczenia, by nikt nie mógł im przeszkadzać.
- Mi też miło usłyszeć twój głos, Abby – rzucił nieco sarkastycznie, uśmiechając się szeroko, jak zupełny psychopata. – Nie, nic się nie stało. Chociaż właściwie…
- Powiedz mi, że przyjechałeś, aby w niesamowicie cudowny sposób uratować mnie ze środka rodzinnej awantury o dostęp do komputera, błagam – jęknęła, a on oczami wyobraźni zobaczył, jak przeciąga palcami po ciemnych włosach i zaciska powieki.
- Cóż… tak? – odparł pytaniem, zadowolony z kierunku, w jakim zmierzała ta rozmowa. Teraz element zaskoczenia stał się jeszcze bardziej spektakularny.
Przez dłuższą chwilę w słuchawce panowała zupełna cisza. W pewnym momencie drgnął i poprawił się nerwowo na fotelu, mając zamiar rzucić ciche Halo? w eter. Usłyszał jednak przytłumione westchnienie, a zaraz potem głos, którego brzmienie tak uwielbiał.
- Żartujesz, prawda? Jeśli tak, to jesteś wyjątkowo okrutny, Lou – ciągle jeszcze czuł dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa na dźwięk tego zdrobnienia w jej ustach. – Naprawdę chcę stąd uciec.