ZAYN’S P.O.V:
- Pamiętaj, jak tylko zobaczę jakąś maleńką ryskę… najmniejszą…
Zayn przewrócił oczami, mając pewność, że jego przyjaciel tego nie widzi. Wiedział, że Tomlinson zachował się bardzo wspaniałomyślnie, pożyczając mu auto tego dnia – w przeciwnym razie na pewno nie dostałby się w żaden sposób do Londynu, a cholernie szybko musiał się tam pojawić. Jego własny samochód czekał na przegląd techniczny u mechanika ojca, dlatego był zmuszony zrobić oczy smutnego szczeniaczka i błagać o użyczenie tego starego żęcha.
Dobra, nie powinien o nim tak myśleć, bo jeszcze autko się zbuntuje i rozkraczy gdzieś w szczerym polu, w połowie drogi do stolicy. Dlatego Malik wypowiedział tylko część swoich spostrzeżeń, sprawnie łapiąc rzucony mu przez Louisa kluczyk, kiedy opuszczali mieszkanie.
- On ma już tyle rys, że jedna czy dwie więcej nie zrobią mu różnicy. – Mruknął, spasował jednak, kiedy zobaczył mordercze spojrzenie swojego kumpla. – Dobra, już nic nie mówię. Nie ma lepszego samochodu na całym świecie.
- I tak mi mów. – Podsumował zadowolony Louis, a Malikowi nie umknął sposób, w jaki przetarł podkrążone oczy, kiedy zajmował miejsce pasażera.
Zayn szybko odpalił silnik i zaczął wycofywać samochód z podjazdu, powstrzymując westchnienia pełne irytacji, kiedy Louis przemądrzałym głosem instruował go, jak ma to zrobić prawidłowo. Naprawdę kochał swojego kumpla – oczywiście, w czysto przyjacielskim znaczeniu – ale czasami potrafił kurewsko działać człowiekowi na nerwy. I to właśnie była jedna z tych chwil.
Dopiero, gdy znaleźli się na miejskiej drodze, a Tomlinson umilkł, zajęty upijaniem potężnego łyka mocnej kawy z termosu, Zayn zdecydował się nawiązać do swoich przemyśleń. Nie patrząc na przyjaciela, jakby pytał o najlżejszą rzecz pod słońcem, zapytał:
- Wydawało mi się, czy nad ranem wyszedłeś z domu?
- Myślałem, że śpisz jak kamień. – Wymamrotał Louis, wrzucając termos do torby. – Tak, wyszedłem. Musiałem… się… zastanowić. Wiesz, że czasami muszę.
- Niewątpliwie, ale… - Ponownie zerknął na przyjaciela, zastanawiając się, jak bardzo może być dzisiaj wścibski – normalnie po takiej sesji jesteś spokojniejszy. A dzisiaj wyglądasz jak Etna przed wybuchem. Coś się stało?
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś irytujący z tą swoją spostrzegawczością? – Burknął Tomlinson, odchylając głowę złożoną na oparciu i przymykając oczy. – Zastanów się nad fuchą psychologa, będziesz mógł się wyżyć.
- Bardzo zabawne. – Warknął Zayn, skręcając w ulicę prostopadłą do tej, przy której znajdowała się szkoła przyjaciela. – Powiesz, o co chodzi, czy będziesz się silił na głupie żarty?
- Dobra, już, dobra. Nie ciskaj się. – Spasował Louis, pocierając palcami zarośnięty podbródek. – Wczoraj… niedaleko Smoothy spotkałem Abigail, moją uczennicę. Wracała zupełnie sama do domu, rozumiesz? Nie wiem, jej kumple to chyba ostatni idioci, skoro pozwolili na to, żeby tak po prostu wyszła. – Pokręcił głową, czując przypływ irytacji. – Impreza to impreza, ale jakaś odpowiedzialność zbiorowa chyba powinna być.
- I co zrobiłeś? – Zapytał Zayn, tknięty bardzo dziwnym przeczuciem. Dziewczyna o imieniu Abigail i dokładnie ten sam bar, w którym Louis oświadczał się barmance? Być może był to wielki zbieg okoliczności, ale… kto wie?
- A co ty byś zrobił na moim miejscu? – Burknął Louis, postukując nerwowo palcami o podłokietnik. – Odwiozłem ją do domu. Chwilę porozmawialiśmy i… wróciła do siebie, tyle.