Arctic Monkeys (<3 ) - Do I Wanna Know?
Abigail zamknęła za sobą drzwi frontowe, na krótką chwilę opierając się o drewno. Starała się uspokoić oddech, a co najważniejsze – zlikwidować to cholerne pieczenie pod powiekami, które dręczyło ją od chwili, gdy Louis odszedł. Przedtem po raz kolejny powiedziawszy coś, co sprawiło, że straciła grunt pod nogami.
Tak, uciekła. Była w stanie przyznać się do tego nawet przed samą sobą. I nie zamierzała zaprzeczać, kiedy Tomlinson ją o to oskarżał. Bała się. Tego, co stanie się w momencie, w którym oboje otworzą oczy i spojrzą na siebie. Ze wstydem, z upokorzeniem… Być może jednak nie tych emocji bała się najbardziej. Raczej tego… tego, że spojrzy na nią, a ona zobaczy w jego oczach, że żałuje. Każdej ich wspólnej minuty, spędzonej tej nocy.
Nie potrafiłaby znieść takiego widoku. I nie wiedziała, jak zareagowałaby, gdyby podziw i czułość zniknęły z jego jasnoniebieskich oczu, zastąpione właśnie takimi emocjami.
Drugim powodem, dla którego wcześnie rano zamknęła za sobą drzwi – przy okazji wpadając w korytarzu na mocno skacowanego Zayna, wyraźnie zaskoczonego jej obecnością – były słowa wypowiedziane przez szatyna zaledwie kilka godzin temu. Kocham cię. Nie mogła uwierzyć w ich szczerość, nie wtedy, gdy nocny ciąg zdarzeń skończyli w jego łóżku. Potraktowała to raczej jako formę zagłuszenia wyrzutów sumienia, chęć dania jej złudnej nadziei, że w ogóle potraktował to poważnie, podczas, gdy w rzeczywistości miał zamiar zapomnieć o tym w ciągu kilku następnych dni. Właśnie dlatego potraktowała go w ten sposób, gdy przyparł ją do ogrodzenia Payne’ów, wyglądając jak człowiek na granicy obłędu. Myślała… naprawdę myślała, że wykorzystał jej uległość tylko po to, aby zaliczyć.
Wszystko zmieniło się w chwili, gdy trzymała dłoń na klamce furtki, zdecydowana zakończyć tę rozmowę. Powiedziałem to tylko jednej dziewczynie, Abby. Nienawidziła go za to. Nienawidziła za wyraz oczu, wyrażający ewidentny żal, kiedy najwyraźniej zadawała mu cierpienie kolejnymi słowami. Za sposób, w jaki ujrzała go rano, z rozwichrzonymi włosami, rozrzuconymi na poduszce i lekko uśmiechniętej, pogrążonej we śnie twarzy. Za to, jak jego dłoń delikatnie muskała jej nagie plecy, co spowodowało tylko, że chciała kolejny raz dotknąć ust chłopaka. I zostać dłużej.
Nienawidziła go za wszystko, co powodowało, że w jej sercu powstawało przyjemne, błogie ciepło, rozlewające się po całym ciele. Nienawidziła go za to, że mu uwierzyła.
Odetchnęła głęboko, odrywając się od drewnianej powłoki i zerknęła w duże lustro, zawieszone na ścianie. Wiedziała, że Liam usłyszał jej powrót do domu, a odgłosy dochodzące z kuchni kazały jej przypuszczać, że przygotowywanie śniadania jest jedynym powodem, dla którego jeszcze się tutaj nie pojawił. Nie chciała, aby zobaczył ją w zupełnej rozsypce, dlatego zamrugała kilka razy, odpędzając łzy i uszczypnęła policzki, chcąc przywołać na twarz zdrowe kolory.
Nie może nawet w części domyślić się, że kilka ostatnich godzin złamało jej serce.
Weszła cicho do kuchni, zajmując miejsce przy wysepce, zajmującej centralne miejsce w pomieszczeniu. Wielka gula w gardle kazała jej zastanawiać się z przestrachem, jak przełknie cokolwiek, co poda jej Liam. Brunet stał przy kuchence elektrycznej, mieszając coś zajadle na patelni, ubrany jeszcze w rzeczy, w których spał. Miała nadzieję, że uwierzył w wersję, która zakładała, że guza na czole nabiła sobie w kuchni, poślizgnąwszy się na mokrej podłodze. Właściwie było to bardzo prawdopodobne, prawda?
Miała wielką nadzieję, że tak.
Jedną z dobrych cech Liama było wychwytywanie, kiedy Abigail naprawdę nie miała ochoty na rozmowę. Dlatego w sobotni poranek otworzył jej drzwi i pozwolił, aby zwinęła się w kłębek na jego łóżku, podczas gdy sam zajął kawałek podłogi obok. Czasami zasypiali razem, ale teraz… wątpiła, aby mogła znieść jakikolwiek męski dotyk i się nie rozpłakać. Ponieważ wszystko, co robił Louis, nadal było doskonale odczuwalne na każdym fragmencie jej skóry. Tak, jak gdyby wypalił na niej swoje piętno.