(ZHU - Faded, uwielbiam xx)
Cóż, Louis zupełnie nie miał ochoty na jakiekolwiek imprezy i sam nie wiedział, dlaczego właściwie znalazł się na jednej z nich. Niewątpliwie duży udział miał w tym Zayn, który od samego rana ględził o super domówce u kumpla, gwarantuję, stary, że nie pożałujesz. Tomlinson nie miał nawet ochoty kazać mu się zamknąć, po prostu machnął ręką i przystał na propozycję przyjaciela.
Być może liczył na to, że uda mu się na chwilę zapomnieć. Oderwać od wydarzeń ostatnich dni, które nawiedzały go w każdej minucie – nawet wtedy, gdy powinien być skupiony na czymś zupełnie innym. Chciał się upić, być może poznać dziewczynę i spędzić z nią wieczór, nie przejmując się wszelkimi moralnymi barierami i tym, co powiedzą ludzie. Jednak z chwilą, gdy przekroczył próg obcego mieszkania, poczuł zapach alkoholu, potu i podniecenia – doskonale wiedział, że nic z tego nie będzie.
Nie widział Abigail od kilku dni. Kilku pieprzonych dni, podczas których nie dostawał żadnego znaku – gdzie jest, co robi i czy w ogóle żyje. Gdyby nie przypadkowo znalezione usprawiedliwienie w dzienniku, na którym drobnym druczkiem zapisała powód swojej nieobecności w szkole – wyjazd z bratem i najmłodszą siostrą do Londynu – najprawdopodobniej trafiłby go szlag. Wiedział, że nie powinien zachowywać się w ten sposób, w końcu prywatne życie Abby nigdy nie było jego sprawą. Dawno jednak granica pomiędzy tym, czego nie powinien był robić, a co w rzeczywistości robił się zatarła. Przeczytawszy druczek, poczuł się odrobinę uspokojony – co nie oznaczało, że puste miejsce Abigail nie wzbudzało w nim dziwnego uczucia. Uczucia… które w normalnej sytuacji nazwałby tęsknotą, a o którym wolał nawet nie myśleć.
Wydarzenia środowej nocy wracały do niego jak bumerang, boleśnie żywe. Nie spodziewał się, że Abigail pocałuje go pierwsza, ponieważ… cóż, do tej pory to on rzucał się na nią, wychodząc na sfrustrowanego wariata. W pierwszej chwili, gdy zaczął wyrzucać z siebie słowa, których nigdy nie powiedział głośno nawet przed samym sobą, miał wrażenie, że uciekła. I nie winiłby jej za to, nigdy. Ale to, co się stało później… było jak cholerny sen, taki, z którego nie chcesz się obudzić, za wszelką cenę. W jednej chwili mówił jak opętany, godząc się z odrzuceniem, a w następnej… usta Abby przywierały do jego warg, tak po prostu, tak cholernie naturalnie. Myślał, że w ciągu następnych dni wspomnienia wyblakną, że nie będą już tak palić. Mylił się. Nadal czuł boleśnie wyraźnie każdy jej pocałunek, sposób, w jaki przebiegała palcami po jego twarzy i szyi, w jaki poruszała się na jego kolanach, sprawiając, że…
- Louis – z rozmyślań wyrwał go Zayn, który zatrzymał się na chwilę, ściskając już w dłoni papierowy, czerwony kubek w amerykańskim stylu. – Słuchaj…
- Tak? – rzucił nieobecnie Tomlinson, mając nadzieję, że jego policzki nie są zaczerwienione, a oczy mają choć trochę przytomny wyraz. Dopiero teraz zauważył, że w korytarzu jest już kilka osób, które patrzą na niego ciekawie.
No cóż, podczas, gdy Malik zdejmował kurtkę i organizował alkohol, on najwyraźniej cały czas stał jak kompletny dureń, wpatrując się w punkt przed sobą. Zajebiste rozpoczęcie wieczoru.
- Wiem, że zdecydowałeś się być kierowcą, ale… - Zayn potarł dłonią kark, najwyraźniej wyczuwając, że z jego przyjacielem jest coś nie tak. Bardziej, niż zwykle – zawsze możemy wrócić piechotą, jak coś.
- Nie, naprawdę spoko – potrząsnął głową Louis, uśmiechając się blado. – Poradzę sobie, serio.
Zayn wzruszył ramionami i wszedł do pierwszego pomieszczenia po lewej, skąd dochodziły głośne śmiechy. Tomlinson za to zdecydowanie nie był w pieprzonym nastroju do żartów. Zastanawiał się, co właściwie się wydarzyło – kiedy przestał być wyluzowanym sobą, przeistaczając w spięty kłębek nerwów. Och, doskonale znał odpowiedź. Co wcale nie znaczyło, że czuł się z tym lepiej.