9: Anger.

7.4K 315 9
                                    

Okay, Louis musiał to przyznać – był naprawdę wkurwiony. Od dawna nie czuł się tak nabuzowany negatywną energią, jak dzisiaj. I wiedział, że najprawdopodobniej wyładuje swój gniew na pierwszej osobie, która choćby krzywo na niego spojrzy.

Dawno nie miał tak nieudanego weekendu. Właściwie złożyło się na to wiele rzeczy, począwszy od faktu, że postanowił go spędzić w rodzinnym domu. To nie tak, że nie lubił tam wracać, wręcz przeciwnie – cieszył się z perspektywy zjedzenia domowego obiadu i spędzenia czasu z młodszymi siostrami. W końcu zawsze był z nimi blisko.

Wszystko jednak diametralnie się zmieniało, kiedy jego matka wpadała w ten stan. Stan, w którym nagle i za wszelką cenę postanawiała go zeswatać. Uważając, że ma już prawie dwadzieścia cztery lata, że w końcu powinien skupić się na czymś więcej niż tylko kilku randkach bez perspektyw. Dlatego pani Tomlinson od czasu do czasu stawiała go przed faktem dokonanym i nagle Louis dowiadywał się, że dzisiejszego wieczora ma zaplanowaną randkę. Taką, o której wcześniej nie miał pojęcia. Najczęściej z dziewczyną zupełnie nie w jego typie, zbyt zahukaną albo zbyt zarozumiałą.

Dobra, ta nawet nie była taka zła, poza faktem, że miała irytującą skłonność do nerwowego chichotu pod koniec każdego wypowiedzianego zdania. I kiedy Tomlinson nakrzyczał na matkę, święcie przekonaną, że postąpiła słusznie, oraz doszedł do wniosku, że nic teraz z tym nie zrobi – miał za miękkie serce – pojechać do tej cholernej restauracji.

I może wszystko przebiegłoby bezboleśnie, może rozstaliby się po godzinie, nie wymieniwszy nawet numerów telefonu, gdy nie Megan. Megan, która jak na złość postanowiła spędzić wieczór z przyjaciółkami w tej samej restauracji. A ponieważ jego była dziewczyna czasami nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że nie są już razem… Rozpętało się piekło. A Tomlinson sam nie wiedział, kogo bardziej żałował – siebie, gdy starał się uspokoić rozwścieczoną blondynkę, czy biednej Alyssy, która o mały włos nie straciła sporego kawałka skóry na policzku.

Zawsze wiedział, że ta idiotka była niezrównoważona.                            

Na dodatek po powrocie do domu zastał mieszkanie w totalnej rozsypce i skacowanego Zayna pośrodku całego chaosu – i to on musiał sprzątać cały burdel przez całą niedzielę.

Chyba nic dziwnego, że był po prostu wkurwiony?

Ludzie jakby wyczuwali jego nastrój i za wszelką cenę starali się zejść z drogi. Perrie tylko razy rzuciła okiem na usta chłopaka, zaciśnięte w wąską linijkę i lodowato niebieskie oczy, aby rzucić tylko neutralne Cześć i pójść do swojej klasy. Także na lekcjach panował zaskakujący spokój. To nie tak, że normalnie dzieciaki rozrabiały i wywracały ławki – raczej słysząc ton, jakim odczytywał listę w lot łapały, że najbardziej przystępny facet z całej tej trupiarni nie miał chyba udanego weekendu. Dlatego wolały chociaż raz mu odpuścić.

Oczywiście, musiała znaleźć się osoba, która popsuła mu plan spokojnego zakończenia zajęć i wyładowania swojej agresji w domu. Najlepiej na Zaynie.

Po dziesięciu minutach prowadzenia lekcji w klasie o profilu literackim jego wzrok powędrował w kierunku rzędu pod oknem. Konkretnie – ku przedostatniej ławce. Wysoka szatynka – chyba Rebecca, nie potrafił jeszcze skojarzyć – siedziała wyprostowana na krześle, wlepiając w niego rozmarzony wzrok, ale to nie to wyprowadziło go z równowagi. Chodziło raczej o brunetkę, która już któryś raz podczas tego pieprzonego tygodnia schowała głowę w ramionach i tak po prostu… tak po prostu zasnęła.

Tym razem nie zamierzał dawać jej żadnej taryfy ulgowej. Czasami zwykła bzdura, którą zazwyczaj by zignorował lub rozwiązał w łagodniejszy sposób, w dni takie jak ten stanowiła kroplę przelewającą czarę. I właśnie to się stało.

prohibited | l.t.Where stories live. Discover now