Tego wieczora Louis Tomlinson planował naprawdę porządnie się upić.
I częściowo to zrobił, organizując wraz ze swoim współlokatorem małą imprezę przed imprezą właściwą. Chociaż właściwie… Już wtedy z grupą znajomych obalili z dziesięć piw i dwie butelki wódki, dlatego teraz krew w jego żyłach płynęła szybko, w uszach szumiało, a w nogach czuł ten przyjemny stan lekkości, który mógł go zaprowadzić… nie do końca wiadomo, dokąd.
Och, to na pewno nie było rozsądne. Zwłaszcza, że następnego dnia miał się pojawić w pracy, wbity w garnitur i poważną minę, dając wszystkim dobry przykład i obalając mit, że młody chłopak w załodze wcale nie musi być najgłupszy. Teraz jednak najzupełniej go to nie obchodziło. Liczył się fakt, że dostał tę pieprzoną robotę marzeń i właśnie w tej chwili miał zamiar świętować to wydarzenie.
Przyjaciel, z którym dzielił mieszkanie, jak zwykle się postarał, zwłaszcza, gdy chodziło o sprawy dotyczące przyjemniejszej strony życia. Zayn Malik, chociaż nienawidził się tym chwalić, pochodził z bardzo bogatej i bardzo wpływowej rodziny, a jego ojciec robił karierę w brytyjskim rządzie. Zazwyczaj starał się nie prosić go o pomoc i w miarę możliwości sam zarabiać na własne utrzymanie, ale tym razem stwierdził, że okazja jest zbyt zajebista, aby urżnąć się w jakimś smutnym klubie, a po północy zostać wyrzuconym na zbity pysk za robienie zamieszania. Dlatego właśnie poprosił, aby Yaser pogadał ze swoim starym znajomym, będącym właścicielem chyba najfajniejszego baru w całym Doncaster. Wystarczyła godzina, aby głowa rodziny, gnana wyrzutami sumienia – które zawsze towarzyszyły zapracowanym staruszkom – załatwiła im imprezę zamkniętą.
Louis na początku czuł się zażenowany, ale gdy usłyszał nazwę baru, od razu się poddał. Przed wakacjami, zanim wyjechał na niemalże dwa miesiące do Londynu, bywał tutaj często. I cholernie lubił to miejsce. Za atmosferę, za całkiem dobre żarcie i jeszcze lepszą wódkę… i za kelnerki.
Za to chyba lubił je najbardziej.
A jego dobry smak nie pomylił się i tym razem. Ponieważ w czasie jego nieobecności George najwyraźniej zatrudnił najfajniejszą dziewczyną, jaką widział od dłuższego czasu. Och, to nie tak, że w stolicy był całkowicie odcięty od kobiet. Ale akurat ta – nie dość, że gorąca – to jeszcze wyglądała na naprawdę nieśmiałą. A to bardzo go kręciło. Dlatego od pięciu minut wpatrywał się w nią jak ostatni debil, licząc, że ściągnie ją wzrokiem do ich stolika.
Najprawdopodobniej jutro i tak nie będzie niczego pamiętał.
- Louis – jego uszu dobiegło własne imię wypowiadane przez siedząco po lewej stronie blondynkę, która zaczynała tracić chyba poczucie przestrzeni osobistej. Tylko tak można było wytłumaczyć sposób, w jaki kleiła się do boku Tomlinsona. – Zapomniałeś o mnie?
- Oczywiście, że nie, Megan. – powiedział, nawet nie patrząc w jej stronę. Zdawał sobie sprawę, że jego głos był już trochę zbyt bełkotliwy, a przy tym nieuważny, co groziło awanturą.
- To dlaczego gapisz się na tę barmankę – nawet przez szum w uszach mógł usłyszeć pogardę, z jaką dziewczyna wypowiada ostatnie słowo – jak na obrazek?
- Bo jest ładna. – odpowiedział z prostotą, na jaką było go stać tylko i wyłącznie po pijaku.
- A ty jesteś kompletnym… - zaczęła Megan, a Tomlinson cieszył się, że nie widzi jej naburmuszonej miny.
- Ej, misie! – Zayn pojawił się błyskawicznie u boku Meg, obejmując ją ramieniem i rzucając przy tym rozbawione spojrzenie Tomlinsonowi, który najwyraźniej zaczynał już żyć we własnym świecie. – Dzisiaj żadnych dramatów, świętujemy, pamiętacie? Louis, nasz słodki nierób, ma w końcu pracę!