Abigail. ABIGAIL. A-bi-gail.
Przecież to było takie oczywiste.
Dobra, właściwie to… może i nie, bo w Doncaster mieszkały dziesiątki dziewczyn o takim imieniu, co sam zresztą powiedział Malikowi. Ale… w sumie mógł się tego domyślić. Dużo wcześniej. Z jego pieprzonym szczęściem? Powinien być o tym przekonany od samego początku. Ponieważ tylko on, na całej kuli ziemskiej, mógł mieć tak zajebistego pecha.
Starał się jechać spokojnie, ale w praktyce nie było to wcale takie proste. Kilka razy usłyszał za sobą klakson, a raz jakiś wściekły kierowca wysłał w jego stronę uprzejmy gest serdecznym palcem, ale nie potrafił nawet o to dbać. Nie wiedział nawet, ile razy dokładnie okrążył Doncaster i jak często łamał przepisy. Nie potrafił nawet myśleć o perspektywie otrzymania w najbliższym czasie wezwania do zapłaty mandatu. Wszystkie te zmartwienia znikły, podobnie jak poczucie czasu. W głowie miał zdecydowanie coś innego.
Smoothy. Bar, w którym świętował przyjęcie do pierwszej pracy. I Abigail, tajemnicza barmanka, przed którą się tak wygłupił. A potem… Abigail, jego uczennica, zasypiająca na lekcjach, wracająca nad ranem samotnie do domu – nie wspominając o tym, że spotkał ją właśnie niedaleko tego pieprzonego pubu. Może on jej nie pamiętał, ale ona jego? Doskonale, wiedział to. Faceta, który tak spektakularnie się wygłupił, zachowując się jak napalony kretyn, trudno zapomnieć. Impreza kolegi, o której wspomniała mu tamtej nocy? Idiotyczna bajeczka, wcisnęła mu ją ze strachu przed komplikacjami. A on w to uwierzył. Uwierzył absolutnie we wszystko, co mu mówiła.
Jak ostatni idiota.
To dlatego zachowywała się wobec niego w taki sposób. To dlatego opychała go od siebie opryskliwym zachowaniem i niechęcią, którą wyraźnie odczuwał za każdym razem, gdy oferował pomoc. I to dlatego często się zapominała, przechodząc płynnie na traktowanie go jak kolegi, kiedy emocje brały górę. Ponieważ już wcześniej się spotkali, a on… zdecydowanie nie traktował jej tak, jak w szkole. Wręcz przeciwnie.
Podrywał Abigail.
Oświadczył się jej.
Dał swój pieprzony numer telefonu, a potem na oczach Evans tańczył na stołach i zrobił z siebie kompletnego kretyna.
A ona to wszystko pamiętała.
- Ja pierdolę! – Krzyknął, uderzając otwartymi dłońmi w kierownicę, kiedy jakimś cudem zaparkował przed swoim mieszkaniem.
Zaraz potem, ignorując zdziwione spojrzenia przechodniów, którzy mieli okazję usłyszeć przekleństwo, zacisnął oczy i przyłożył czoło do pokrytej czarną skórą obręczy. Wokół niego robiło się powoli coraz ciemniej. Nie sądził, że jeździł bez celu aż tak długo, znowu. Próbując powstrzymać wściekłość, wrócił jeszcze raz do tamtej nocy, nocy, którą spędził w Smoothy. Co właściwie pamiętał?
Na początku jego umysł krążył wściekle wokół ostatnich momentów przeżytych we względnej trzeźwości. To, co działo się później, było jedną wielką, zamazaną plamą złożoną z dźwięków i kolorów. Nie pozwolił jednak, aby znajome zawroty głowy odrzuciły go ponownie. Zacisnął zęby i powtarzał jak mantrę jedno imię.
Abigail. Abigail. Abigail.
W końcu kilka nowych obrazów pojawiło się przed jego zamkniętymi oczami. Pociągając z małej piersiówki, którą zwinął z mieszkania, przygląda się komuś. Obok słyszy nieznośne narzekanie, najprawdopodobniej Megan, jak zawsze. Później… jakimś cudem barmanka pojawia się przy ich stoliku… A on podnosi wzrok i wlepia spojrzenie w jej twarz.