Bednarek - Chodź ucieknijmy
Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszył się z posiadania samochodu, jak w tamtym momencie. W przeciwnym razie, gdyby byli zmuszeni pokonać dystans dzielący jego mieszkanie od Smoothy… Boże, wątpił, aby miał tyle siły, aby przed czymkolwiek się powstrzymać.
Jego myśli rozsadzały te dwa zdania wypowiedziane przez Abigail i towarzyszyły mu, gdy podążał z nią do samochodu, otwierał jej drzwi od strony pasażera i odpalał silnik. Nie potrafił powiedzieć zupełnie nic, przytłoczony swoją reakcją na słowa dziewczyny. Jakby były większym ciężarem niż ten, który mógł unieść. Bał się dotknąć chociażby jej ręki, wiedząc, że najmniejszy kontakt nie powstrzymałby go przed zatrzymaniem się na poboczu i zaspokojeniu ich wspólnego pragnienia. Szczerze mówiąc, nie mógł zdobyć się nawet na to, aby na nią spojrzeć.
Kocham cię. Naprawdę cię kocham.
Abigail najwyraźniej go rozumiała, ponieważ przez całą drogę nie odezwała się nawet słowem, zwrócona twarzą w kierunku okna. Czuła iskry przepływające pomiędzy ich ciałami i podświadomie zdawała sobie sprawę z tego, że każdy najmniejszy gest mógłby wzbudzić pożar. Znała wagę swoich słów, ale miała też pewność, że są prawdziwe.
Nigdy nikomu czegoś takiego nie powiedziała. Louis był pierwszym mężczyzną, do którego poczuła coś więcej, niż sympatię, w niewielu przypadkach graniczącą z lekkim zauroczeniem. Teraz… teraz wiedziała, że wystawiła się na łatwe zranienie, ale nie żałowała tego ani przez moment.
Dopiero, gdy wysiedli z samochodu, odważył się na uchwycenie jej dłoni i niecierpliwe pociągnięcie w stronę drzwi frontowych. Poddała się temu, gnana własnym, rozbudzającym się pragnieniem pod wpływem ciężkiego wzroku szatyna i sposobu, w jaki bezwiednie przesunął językiem po dolnej wardze, kiedy zetknęli się spojrzeniami. Tym razem nie zamierzała uciekać, wręcz przeciwnie – marzyła o tym, aby następnego ranka obudzić się tuż obok niego. Nie miała pojęcia, co powie ojcu i Liamowi, kiedy następnego dnia pojawi się w progu swojego domu – mogła tylko liczyć na to, że nie zauważą jej nieobecności. W przypadku taty nie stanowiło to zbyt wielkiej trudności – po raz kolejny pracował na nocną zmianę, a gdy wracał, był zbyt zmęczony, by orientować się w czymkolwiek. O reszcie… jakoś nie potrafiła myśleć. Nie teraz, gdy palce Tomlinsona zaciskały się na jej palcach, gdy wbiegali po schodach i czekali, aż wolną dłonią znajdzie klucze od mieszkania.
Nie mogła się powstrzymać. Korzystając z chwili nieuwagi chłopaka, pochyliła się i złożyła lekki pocałunek na odkrytym fragmencie jego szyi. Poczuła, jak drży, a z ust ucieka mu ciche przekleństwo. Uśmiechnęła się do siebie, czując, jak oplata jej talię ramieniem i przyciąga bliżej. Pozwoliła sobie na pochwycenie ciała Louisa zębami i przygryzienia go lekko, naśladując pieszczotę, którą obdarzył ją ostatnim razem.
- Jezu, Abby… - jęknął cicho, gwałtownie walcząc z zamkiem.
W momencie, w którym drzwi ustąpiły, nie zamierzał tracić już ani sekundy. Pocałował ją zachłannie, jednocześnie delikatnie kierując jej ciałem tak, aby znaleźli się w pustym korytarzu. Kiedy drewniana płyta zamknęła się, nie przerywając pieszczoty wsunął dłonie pod płaszcz dziewczyny i zsunął go jednym, płynnym ruchem. Czuł, jak drży, gdy jego palce dotykały jej skóry przez cienki materiał koszuli. Potrzebował Abigail pragnieniem zupełnego desperata. To, co powiedziała przed barem wcale nie sprawiło, że poczuł ulgę, wręcz przeciwnie – nie mógł znieść palącej tęsknoty i wiedział, że jedynym ratunkiem jest ona sama.
Dlatego przycisnął ją mocno do ściany, odrywając się od jej ust i zatrzymując na szyi. Abigail, tracąc nad sobą kontrolę, wplotła palce we włosy Tomlinsona, oddychając coraz ciężej. Wodził wargami po jej skórze, przesuwał językiem po obojczykach, zaciskał zęby na wrażliwych miejscach i zasysał je, aby chwilę później dmuchnąć na nie zimnym powietrzem i wydobyć z gardła jęk przyjemności. Jej ciało unosiło się i opadało, ocierając o ciało Louisa.