30

853 58 8
                                    


— Ciągle mam wrażenie, że to naprawdę się nie wydarzyło — mówię do Vincenta stojąc przed swoim dużym lustrem. Mam na sobie sukienkę na ramiączka z rozkloszowanym dołem, który sięga mi do połowy ud.

— Ja też — odpowiada Vincent. Stoi za mną obejmując mnie w pasie. Jego słowa spoczywa na moim ramieniu.

— Nie chcę do niego wracać — zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam przy nim mówić takich rzeczy, ale na samą myśl, że za dwa dni będę musiała znowu jechać do Nialla. I kolejny raz znosić tę jego obłudę.

— Gdybym tylko mógł coś z tym zrobić to możesz być pewna, że bym cię tam nie wysłał. Nie rozumiem czemu ojciec tak dalej się upiera przy tym przeklętym rozejmie. Do tej pory nic na nim nie zyskaliśmy tylko co najwyżej straciliśmy. Robert by żył gdyby nie Horan.

W moich oczach pojawiają się łzy. Vincent je ściera.

— Nie płacz słoneczko. On zapłaci za wszystko co nam zrobił i choć mam wielką ochotę sam się go pozbyć to tobie na to pozwolę. Za te krzywdy, które ci wyrządził zabierzesz mu życie tak samo jak on to zrobił z naszym bratem. — daje mi szybkiego buziak w policzek. — Musimy już iść. A ty nawet w załzawionych oczach wyglądasz ślicznie.

Chwytam go za rękę i razem opuszczamy mój pokój. Tak samo jak wcześniej jedzenie z nami Thomas. Siada on ze mną z tyłu, a Vincent prowadzi.

— Mógłbyś pogadać ze swoim ojcem byśmy sobie zrobili przerwę. Ty byś wrócił na miesiąc do siebie, a Valerie by odpoczęła we własnym domu — cholera, czemu ja wcześniej sama na coś takiego nie wpadłam. Miesiąc spokoju, to brzmi jak jakaś piękna bajka.

— Ojciec to pewnie by nie miał nic przeciwko, ale problem będzie z Niall'em. On na pewno będzie protestował.

— Ale to nie on chyba u was rządzi! — mój brat znacząco podnosi głos.

Spoglądam na Thomasa, szczerze to trochę mi go szkoda. On nie jest wcale zły, a i tak pewnie miał nieprzyjemność za to jak Niall mnie traktował.

— A Valerie to nie jest jego zabawka. Jest mu równa i on nie ma prawa jej poniżać ani krzywdzić!

— Uspokój się — proszę brata, bo zauważyłam, że znacznie przyspieszył, a nie potrzeba nam teraz kolejnych pogrzebów. — Ja spróbuję z nim porozmawiać choć podejrzewam jak to może się skończyć.

— Obiecuję cię poprzeć — odzywa się Thomas. — Ale powiedz mu, że chociaż raz go odwiedzisz.

Kiwam głową na tak, jeśli dzięki temu miałbym spać spokojnie to nie wydaje się to takie straszne.

Cała ta uroczystość dość szybko się kończy. Najgorsze jest dla mnie jednak to spuszczanie trumny Roberta do ziemi. Ja już nigdy go nie zobaczę. Jestem na sobie tak ogromnie wściekła, że podczas naszego ostatniego spotkania nawet go nie przytuliłam. Jakby to był Vincent na jego miejscu to na pewno bym to zrobił.

Jako ostatnia odchodzę z jego grobu, a następnie maszeruje w stronę samochodu, którym przyjechaliśmy.

— Valerie — słyszę Nialla i odwracam się do tyłu. Wcześniej go nawet nie zauważyłam. — Jak się trzymasz skarbie? — pyta i do mnie podchodzi.

— Jest okej — komunikuje, a on kładzie dłoń na moim policzku i delikatnie go głaszcze.

— Thomas już po ciebie idzie, może powiedz mu, że wrócimy razem — jak dobrze, że postanowił on jednak dotrzymać danego słowa i pomóc mi przekonać Nialla. Sama bym sobie na pewno nie poradziła.

— Mamy do ciebie pewną sprawę — zaczyna prosto z mostu i dobrze. Nie lubię owijania w bawełnę.

— Oboje? — pyta wyraźnie zdziwiony. — Tak szybko daliście radę się za kumplować?

— Nie o to chodzi. Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy na miesiąc sobie odpuścić i wrócić do swoich domów. Ja do siebie, a Valerie by została u siebie — po minie Horana widzę, że w ogóle mu się nie spodobał ten pomysł.

— To znaczy, że nie powinniście razem spędzać zbyt dużo czasu, bo tylko głupstwa wam przychodzą do głowy — łapię mnie za rękę i mocno przyciąga do siebie. — Cofam swoje wczorajsze słowa, już teraz ze mną wracasz.

Wystarczy, że coś tylko nie idzie po jego myśli, a on już pokazuje swoje prawdziwe oblicze.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział.

RozejmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz