75

418 39 16
                                    


- Coś ty mu zrobił? - pytam przerażona i podbiegam do Vincenta. Opiera jego głowę o swoje kolana. Kurwa coś złego się z nim dzieje.

- To środek zwiotczający mięśnie, mała dawka, więc jeśli rozchyli usta to powinien móc oddychać – Thomas mówi to tak spokojnie. Przecież taki lek naprawdę może zabić Vinni'ego. - Udrożnij mu drogi oddechowe, będzie mu łatwiej – komunikuje patrząc na bezwładnego chłopaka, a ja odchylam głowę Vincenta i mam nadzieję, że jest mu chociaż trochę łatwiej.

- Po co to ze sobą zabrałeś? - ciekawe co on jeszcze wziął ze sobą. Aż strach pomyśleć.

- Wiedziałem, że on za mną nie przepada i najpewniej będzie chciał mnie zabić, w walce nie mam z nim szans, a tak naprawdę to ja nie chce mu zrobić krzywdy, więc uznałem, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

Patrzę w przestraszony wzrok Vincenta, on zawsze nie znosił nie wiedzieć co się z nim dzieje, a teraz jest jeszcze całkowicie sparaliżowany i nie może nic mówić. Dla uspokojenia głaszczę go po policzku, mam nadzieję, że on to czuje. Na krok się od niego nie poruszę dopóki nie odzyska sprawności.

- Nie musisz się mnie obawiać, zrobiłem, to co musiałem. Nie zabiję go, a ty jak zawsze jesteś przy mnie bezpieczna. Tak jak zresztą zawsze – klęka koło mnie i sprawdza swojemu bratu puls. - Nie jest z nim źle.

— Proszę zrób coś z tym.

— Za kilka godzin powinno mu przejść. Mamy teraz czas by przez żadnych przeszkód porozmawiać. Połóż go płasko na ziemi i będzie dobrze.

— Nie — odpowiadam twardo. — On się na pewno teraz bardzo boi. Dasz radę jakoś to cofnąć?

— Tak jeśli teraz ze mną porozmawiasz to wstrzyknę mu to — wyciąga następną strzykawkę z kieszeni. Widać, że ta jest pełna. — Nie będzie od razu całkowicie sprawny, ale będzie mógł się poruszać, mówić i na pewno łatwiej mu będzie oddychać.

— Możemy mówić jak będę tutaj.

— Valerie jemu naprawdę nic się nie stanie. Ja nie zrobiłbym krzywdy swojemu bratu — niechętnie układam Vincenta na podłodze, składam też szybki pocałunek na  jego ustach, wstaję i podchodzę do blondyna, a następnie siadam obok niego na łóżku. — Nie chcę cię skrzywdzić, do tej pory byłem przekonany, że Vincent dalej traktuję cię jak siostrę, ale nie on woli bawić się twoimi uczuciami. Robi ci mętlik w głowie. Owszem nie jest taki jak Niall, bo nie zauważyłem by cię bił.

— Kocham Vincenta i nie tobie to oceniać. Nie jesteśmy rodzeństwem, więc nie robimy niczego złego — chociaż sama mam co do tego wszystkiego wątpliwości to on nie musi o tym wiedzieć.

— Valerie — zaczyna, ale ja nie pozwalam mu mówić.

— Zrób mu ten cholerny zastrzyk, bo się męczy. A później się rozstaniemy, ja podejdę dalej z Vincent'em, a ty sobie też pojedziesz gdzie tylko będziesz chciał.

— Chcę być z tobą. — odpowiada zupełnie jak dziecko, któremu się odmawia. — Albo z wami jak już nie chcesz by Vincent pozostał sam.

— A ja chcę byś wstrzyknął to Vincent'owi i to natychmiast! — podnoszę głos, bo jak jestem zbyt miła to do niego nic nie dociera. Thomas wstaje, a następnie przykuca obok swojego brata i wbija mu igłę w żyłę. Ciekawe gdzie nabrał do tego takiej wprawy. — Wiesz, że jeśli mu się pogorszy go nigdy ci tego nie wybaczę?

— Już mówiłem, że nie jestem mordercą — mówi dalej będąc przy szatynie. Zbliżam się do nich i także klękam.

Zauważam, że Vinni zaczyna mrugać, to bardzo dobry znak. Uśmiecham się. Moje szczęście nie trwa jednak długo. Ktoś wpada do pomieszczenia. Już mam opieprzyć tego kogoś, ale gdy podnoszę wzrok to widzę Nialla.

— Ale mam farta — mówi wyraźnie zadowolony. — Szukałem ciebie bracie, a przy okazji znalazłem też nasze dwie zguby. Lepiej to już być nie może.

Zależy dla kogo.

Liczę na waszą opinię.

RozejmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz