Rozdział 2

2.8K 103 46
                                    

Przechodząc sterylnie czystymi i prawie pustymi korytarzami, bawiłam się materiałem płóciennej torby. Przywołałam na twarz uśmiech, gdy zza rogu wyłoniły się dwie pielęgniarki. Odpowiedziały mi tym samym.

Zatrzymałam się przed drzwiami z mlecznej szyby i nabrałam w płuca powietrza przesyconego zapachem rozmaitych środków czystości. Delikatnie zapukałam, naciskając klamkę.

- Już myślałem, że nie przyjdziesz - odezwał się Nick, patrząc na zegarek wiszący na ścianie. Westchnęłam.

- Jestem tutaj codziennie. Od soboty - odpowiedziałam, podkreślając ostatnie słowo i przysunęłam sobie krzesło obok łóżka. Przychodziłam do niego od tygodnia. Nawet gdybym się nie pojawiła, nie miał prawa mi tego wypominać. - Spotkałam się z Anthonym i nawet nie zauważyłam kiedy ten czas zleciał.

Nick wywrócił oczami, ale nie skomentował tego. Wiedziałam, że nie lubił Anthonego, ale to był mój chłopak i mój wybór. Zastanawiałam się tylko czy nie tolerował go ze względu na to, że starał się mnie chronić, czy może powód był zgoła inny, ponieważ przestałam mu poświęcać tyle czasu.

- Przepraszam. - Jego ciepły i niski głos wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia, a zielone oczy wpatrywały się we mnie ze skruchą. Chciałam wierzyć, że naprawdę ją czuł.

- Przestań. Nie będziemy wałkować tego tematu po raz kolejny - powiedziałam to ostrzej niż zamierzałam. - Przyniosłam ci świeże owoce i sok... - Potrzebowałam skierować swoją uwagę na zupełnie inne tory.

- Nie chcę nic mówić, ale całkiem dobrze mnie tu karmią. - W normalnych okolicznościach pewnie bym się zaśmiała, ale w ogóle nie było mi do śmiechu. - Mów. Widzę, że coś cię gryzie.

Westchnęłam. Musiałam to z siebie wyrzucić. To dla jego dobra, powtarzałam sobie.

- Rozmawiałam z twoją mamą - zaczęłam, a jego palce zacisnęły się na kołdrze. - Powinieneś wrócić na leczenie. Najpierw kokaina, teraz morfina. Co jeszcze, Nick?

- Nie.

- Dlaczego?

- Nie wrócę tam.

- Może ponowne leczenie...

- Powiedziałem, że tam nie wrócę - przerwał mi, a ja zacisnęłam szczękę.

- Rozumiem... Ile jeszcze będę musiała znieść? Nie będę patrzeć jak się zabijasz - powiedziałam, wstając z krzesła.

- Izzy, proszę. Obiecuję...

- Gdy wyjeżdżałam też obiecywałeś, a zobacz gdzie właśnie jesteśmy - zaśmiałam się gorzko. - Gdybym nie wróciła wcześniej, pewnie nadal byś leżał na tej podłodze i gnił!

Patrzył na mnie zszokowany, ale ja tylko uniosłam dumnie podbródek.

- Obiecuję, Izzy.

- O ile szans jeszcze będziesz prosił? - zapytałam z żalem. - Nie składaj obietnic, których nie jesteś w stanie dotrzymać - dodałam i odwróciłam się na pięcie, ruszając do wyjścia.

- Izzy... - zawołał za mną, ale zignorowałam go.

Miałam dosyć i byłam na siebie wściekła, ponieważ znowu się poddałam.

Wyszłam przed budynek szpitala. Wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić. Jednak gdy zobaczyłam w oddali taksówkę, od razu podeszłam do krawędzi chodnika. Kierowca zatrzymał się, a ja zajęłam miejsce na tylnej kanapie samochodu. Podałam mu adres.

- Niezbyt panienka zadowolona - zagaił, patrząc na mnie we wstecznym lusterku.

- Czy jest jakiś sposób, aby pomóc osobie, któr wcale tej pomocy nie chce? A najgorsze jest to, że wcale nie widzi problemu.

Następczyni DiabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz