Rozdział 29

1.2K 79 11
                                    

Wyjrzałam przez okno akurat wtedy, gdy taksówka parkowała przed blokiem. Chwyciłam torebkę, rzuciłam Ash szybkie „jadę do Adama" i wybiegłam z mieszkania. Wsiadając do samochodu, serce waliło mi niemiłosiernie mocno.

— Dzień dobry, pod jaki adres? — zapytał kierowca.

Cholera! Nie pamiętałam adresu! Zachciało mi się porywać z motyką na słońce. Do Adama przecież nie zadzwonię, bo nie wiedział, że do niego jadę. Zerknęłam więc w telefon, zastanawiając się, czy nie wysyłał mi go wcześniej. Przewinęłam nasze wiadomości i odetchnęłam z ulgą, gdy przypomniałam sobie o jego imprezie, na którą odwoził mnie James. Musiałam mieć ten adres zapisany w esemesach.

— Chwileczkę — powiedziałam, usłyszawszy zniecierpliwione westchnienie.

Znalazłam. Podałam go taksówkarzowi i w końcu ruszyliśmy w kierunku centrum San Francisco. Starałam się za dużo nie myśleć, by jeszcze bardziej nie mieszać sobie w głowie. Poukładałam jedynie wszystko to, co chciałam mu dzisiaj powiedzieć. Wiedziałam, że co by się nie działo, musiałam być konsekwentna w słowach i postawić na swoim.

Na miejsce dojechaliśmy zbyt szybko. Gdy płaciłam za przejazd, po którym będę zmuszona przez cały tydzień jeść tylko chleb z masłem orzechowym, serce podeszło mi do gardła. Stanęliśmy tuż przed pierwszym szlabanem. Z budki mierzył mnie podejrzanym wzrokiem ochroniarz, więc nici z mojego przedostania się na osiedle kompletnie niezauważoną.

— Dziękuję, miłego dnia! — powiedziałam do kierowcy, po czym wyskoczyłam z samochodu.

Narzuciłam torebkę na ramię i walecznym krokiem podeszłam do ochroniarza. Naprawdę byłam gotowa błagać go, by mnie przepuścił, naiwnie sądząc, że tak po prostu się zgodzi. Pewnie spławił już niejedną fankę Adama podającą się za jego dziewczynę, przyjaciółkę, siostrę lub kuzynkę.

— Dzień dobry. — Uśmiechnęłam się. — Jak się pan miewa?

Spojrzał spod byka, a minę miał posępną. Przez chwilę łudziłam się, że gdy będę szła dalej jakby nigdy nic, to nawet się nie odezwie. Niestety, aż takie szczęście to mi nie sprzyjało.

— Do kogo pani przyjechała, proszę podać swoje imię i nazwisko, a potem pokazać dokument tożsamości — burknął, przewracając oczami.

No to przerąbane. Od razu mogłam wracać do Berkeley. Ten koleś nigdy by mnie nie przepuścił, a chyba za bardzo bałam się dzwonić do Adama. Bałam się, że mnie odprawi i nie będzie chciał ze mną dzisiaj rozmawiać, dlatego wolałam postawić go przed faktem dokonanym i zaskoczyć. Po ochroniarzu widziałam, że miał z takimi jak ja do czynienia codziennie. Wiedział już pewnie, co zaraz powiem.

— Do Adama Williamsa. — Wyszperałam z torebki dokument. — Nazywam się Emily Jenkins.

Raczej wątpiłam, że Adam pomyślał, by wpisać moje nazwisko na listę, bo zawsze przyjeżdżałam z Carlosem albo z Adamem, którzy parkowali na podziemnym parkingu. Za każdym razem siedziałam na tylnym siedzeniu, więc nie było opcji, aby któryś z ochroniarzy mnie znał. Skoro jednak już tu byłam, to musiałam chociaż spróbować.

Mężczyzna patrzył przez dłuższą chwilę w monitor, a potem zerknął na mój dowód. Nadzieja zakiełkowała, kiedy otworzył ze zdumienia swoje małe oczy i zmierzył nimi każdy cal mojej twarzy, jakby próbował się upewnić, czy przypadkiem nikomu tego dokumentu nie ukradłam. W końcu mi go oddał i uśmiechnął się ze skruchą.

— Może pani przejść. Przepraszam za tę kontrolę, ale sama pani rozumie...

Skinęłam i również posłałam mu uśmiech, starając się ukryć zaskoczenie.

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz