Rozdział 8

1.9K 97 14
                                    

Po tym jak Carlos poszedł zamówić dla nas jedzenie i wrócił, pojechaliśmy w nieznane mi miejsce na obrzeżach Phoenix. W samochodzie pachniało ciepłymi, kalorycznymi frytkami, a ja już po prostu zwijałam się z głodu. Za każdym razem, kiedy Adam mówił, że jesteśmy niedaleko, miałam ochotę porządnie mu za to przywalić, bo końca i tak wciąż nie było widać. Do tego wszystkiego dochodził stres nadchodzącą rozmową. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, jakie wyniesiemy z tego wnioski i jak ona się zakończy dla nas obojga. Czy Adam czuł to samo? Też o tym myślał? Gdy na niego zerkałam co jakiś czas, wyglądał na zrelaksowanego. W przeciwieństwie do mnie. Byłam kłębkiem nerwów.

Wreszcie auto zatrzymało się. Wyjrzałam przez okno, jednak widziałam tylko drzewa. Wszędzie drzewa. Wywiózł nas do lasu? Tu mieliśmy jeść? O tyle dobrze, że pogoda dopisywała. Przynajmniej nie odmrożę sobie tyłka.

— Co to za miejsce? — zapytałam, okrążając pojazd, aby dołączyć do Adama.

— To jeszcze nie jest nasze miejsce docelowe. Musimy przejść kawałek. — Wziął od Carlosa torbę z jedzeniem i niespodziewanie chwycił mnie za rękę. — Chodź.

Jego dłoń była większa od mojej, ciepła. Kciukiem gładził wierzch mojej, jakby przychodziło mu to bardzo naturalnie, wręcz automatycznie. Patrzyłam na nasze złączone palce, jego nadgarstek, na którym nosił rzemykową bransoletkę. Nie założył natomiast pierścionków, które miał na palcach podczas koncertu

W takich chwilach jak ta, gdy mogłam poczuć jego dotyk na swojej skórze, wiedziałam, że to nie jest sen, a wszystko dzieje się naprawdę, nie w mojej wyobraźni. Wtedy całe otoczenie wydawało mi się inne — szarość zniknęła, rozbłyskując feerią barw i łuną światła. Wszystko odżyło, jakby wcześniej zamarło. Dźwięki też stały się ostrzejsze, a energia rozpierała moje ciało, tak że mogłam w tym momencie przebiec dziesięciokilometrowy maraton bez uczucia zmęczenia.

Przemierzaliśmy leśny wał, wciąż trzymając się za ręce. Nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, przygotowując sobie to, co miało zostać powiedziane za chwilę. Pod stopami jedynie chrzęściły nam patyki i szyszki, a świeże powietrze dobrze wpływało na moje podenerwowanie, dzięki czemu umysł spowolnił chaos i bałagan, jaki we mnie panował. Kilka metrów przed nami linia drzew zaczęła się kończyć. Za nią rozpościerała się zieleń traw pod gołym niebem, otoczona zewsząd drzewami i oświetlana blaskiem górującego słońca. Zmierzaliśmy jeszcze dalej, ku wzgórzowi i prowadzącej na jego szczyt wydeptanej ścieżce.

— Wchodzimy na górę? — zapytałam, wskazując palcem wniesienie, za którym kompletnie nic nie było widać.

— Tak. Zobaczysz, jaki jest stamtąd piękny widok.

— Skąd znasz to miejsce?

Spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem.

— Nie pamiętasz? Mieszkam niedaleko. Tak się składa, że... — przerwał na chwilę. Po jego minie wywnioskowałam, że nie był pewien, czy powinien mi o tym opowiedzieć. — Tego dnia, kiedy się pokłóciliśmy, wróciłem wściekły do domu. Wszystko mnie denerwowało, czułem się sfrustrowany, bo w tamtym momencie zwątpiłem w ten cały wyjazd i kontrakt. Chciałem zrezygnować, już trzymałem telefon, aby zadzwonić, gdzie trzeba i powiedzieć, że nie jadę.

— C-co? — zapytałam drżącym głosem.

— Wtedy ze łzami w oczach wybiegłem z domu, aby się przejść i zastanowić nad tym. — Nie odpowiedział na moje pytanie, tylko mówił dalej, jakby wspomnieniami przeniósł się kilka lat wstecz i w ogóle mnie nie słyszał. — Przez długie godziny spacerowałem po okolicy, aż trafiłem tutaj. Usiadłem na wzgórzu. Nawet nie wiedziałem, kiedy zrobiło się całkiem ciemno. To była cholernie trudna decyzja, nigdy więcej nie chciałbym podejmować takiej ponownie. Ale jednak stwierdziłem, że muszę wziąć się w garść, bo taka szansa może się nie powtórzyć. Obiecałem też sobie, że kiedyś zabiorę cię w to miejsce, gdy mi przebaczysz to, co zrobiłem. Jak cię zostawiłem i zraniłem.

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz