Rozdział 34

1.2K 73 14
                                    

 Siedząc na kanapie w salonie i czekając na przyjazd Adama, powoli znów przysypiałam Ash na ramieniu. Przez ten cały pośpiech z dopakowywaniem walizek na ostatnią chwilę nie zdążyłam wypić ani łyka kawy. W dodatku obydwie przespałyśmy budzik i wstałyśmy dopiero po piętnastominutowych drzemkach, gdy zadzwonił drugi alarm. Choć nie była to godzina szósta, jak w przypadku lotu dla normalnych ludzi, których jeszcze nie porąbało od nadmiaru banknotów w portfelu, tak pobudka o ósmej nie robiła nam wielkiej różnicy. Czułyśmy się z Ash tak samo senne i niewyspane, jakbyśmy wstawały jeszcze przed świtem.

Kiedy zadzwonił dzwonek domofonu, poderwałam głowę z ramienia Ash i spojrzałam w kierunku drzwi. Nagle rozbolał mnie żołądek, a po plecach przebiegł dreszcz. Byłam zestresowana jak cholera. To nie będzie łatwa przeprawa. Poczuję ulgę dopiero wtedy, gdy wejdę do własnego domu i zakluczę drzwi.

Adam wszedł do mieszkania z czarną bluzą na ramieniu oraz torbą w ręce. Wydawał się zadowolony, jakby wstał dzisiaj w wyśmienitym humorze. Nie wydawał się ani trochę przejęty czekającą nas podróżą. Wstałam, by się z nim przywitać.

— Kupiłem wam energetyki na drogę, bo czułem, że się wam przydadzą, a niestety nie możemy się po nie zatrzymać w drodze ani na lotnisku. — Wykrzywił usta w grymasie.

Ash zaklaskała w dłonie, a ja powiedziałam coś, czego do Adama nie powinnam na razie mówić, nawet żartem.

— O Czekoladowy Boże, Adam, kocham cię po prostu. — Wzięłam od niego reklamówkę pełną Redbulli i uściskałam go mocno. Gdy on jednak wciąż stał sztywno, zdałam sobie sprawę, jaki błąd popełniłam.

Spojrzałam na jego pełną zaskoczenia minę. Uniósł brwi w górę, przyglądając mi się badawczo, jakby nie wiedział, w jaki sposób powinien te słowa odebrać.

— Strasznie cię przepraszam. — Pokręciłam głową. — Muszę bardziej zważać na słowa.

— No to prawda — skomentowała nieproszona do tej rozmowy Ash. — Się chłopak napalił, a ty to teraz popsułaś.

Jednym spojrzeniem posłałam w jej stronę gromy, bo w oczach Adama dostrzegłam delikatny błysk zawodu. Byłam istną łamaczką serc! Byłam też do dupy, jeśli chodzi o związki. Każdy by to przyznał.

— Nie przejmuj się, Emi. — Adam machnął ręką. Na mój gust, zbyt teatralnie. — Ja mogę poczekać.

Te słowa osiadły mi na dnie żołądka i nie mogłam ich przetrawić. Krążyły po głowie w kółko i w kółko przez cały przejazd na lotnisko do San Francisco. One właściwie zawisły nad nami jak gruba, ciężka kurtyna, ponieważ dyskusja się po nich urwała i zaczęliśmy zbierać się do wyjścia. Zarzuciłam na siebie bluzę, którą przywiózł Adam (pachniała jego cudownymi perfumami), a na nos nasunęłam nowe, bardzo ciemne okulary znalezione w świetnej cenie w dyskoncie parę dni temu. Awiatory tym razem nie były wystarczające.

Przed budynkiem stał cały korowód trzech czarnych lśniących w blasku słońca Range Roverów. W dwóch siedziała ochrona Adama, która wyszła jedynie na moment, by pomóc nam z bagażami i sprawdzić, czy nie ma wokół żadnych zainteresowanych osób trzecich. Taką obstawą dojechaliśmy pod oddalony nieco od głównego lotniska terminal. Byliśmy nielicznymi osobami kierującymi się na płytę, by wsiąść do niewielkiego, ociekającego luksusem prywatnego samolotu przygotowanego specjalnie na nasz lot. W wejściu witał nas sam pilot wraz z dwoma stewardessami szczerzącymi się pełną gębą do Adama, jakby ten moment miał odmienić ich życie o trzysta sześćdziesiąt stopni. Nie tym razem, moje drogie.

Wewnątrz czekał na nas chłodzący się w wiaderku drogi szampan i piętrzące się na półmisku owoce. Było tu wszystko, czego gwiazda mogłaby wymagać w podróży — wygodne fotele ze skóry, telewizor, stolik i głośnik do puszczania cichej muzyki. W jednym z pomieszczeń zrobili nawet sypialnię z łazienką! Nic, tylko iść spać!

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz