Rozdział 4

2.2K 134 30
                                    

Oddech ugrzązł mi gdzieś w gardle. Czułam na przemian uderzenia zimna i gorąca, i każde uderzenie serca. Słyszałam puls dudniący w moich uszach. Śledziłam każdy krok, kiedy szedł przez scenę z szerokim uśmiechem na twarzy, machając do tłumu. Oczami wyobraźni widziałam go jako dziecko podczas tego jednego koncertu, który zmienił jego całe życie — stres w oczach, ale i szczęście, że dostał wielką szansę, aby wystąpić przed liczną publiką. Teraz było podobnie. Wyglądał jedynie inaczej. Dojrzalej, bardziej męsko, pewniej (bo robił to wiele razy przedtem), dumniej. Styl ubierania się pozostał natomiast niezmienny. Założył białą koszulkę włożoną w środek, czarne spodnie i kurtkę w tym samym kolorze. Ciemne włosy miał zmierzwione. Na palcach dostrzegłam pierścionki.

Wreszcie podniósł mikrofon do ust.

— Co tam, Phoenix?! — wykrzyknął, a tłum zawrzał w odpowiedzi. — Ja też nie mogłem się doczekać tego spotkania. Serdecznie dziękuję za zaproszenie. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym odmówić, tym bardziej, jeśli chodzi o tak ważną i piękną sprawę, jaką jest pomaganie.

Prowadząca pokiwała głową, zaklaskała, a potem zeszła ze sceny. Wtedy pozostał na niej tylko Adam Williams, w którego wpatrywał się przynajmniej dwutysięczny tłum. Razem ze mną.

— Cieszę się, że przyszło was aż tylu. To cudowne uczucie móc wrócić i ponownie zaśpiewać na tej scenie. Dlatego też chciałbym zacząć od mojego pierwszego singla I'm going nowhere. Gramy!

Wszyscy skakali, bawili się, świecili latarkami. Chyba jako jedyna siedziałam wbita w krzesło, wpatrzona wprost w scenę, nie mogąc się ruszyć. Co chwilę piłam wodę, bo czułam suchość w buzi. Łgałam wtedy, gdy mówiłam, że jest jak inne gwiazdy. Dobrze to wiedziałam. Był zupełnie inny pod wieloma względami, za to też między innymi publika go ceniła.

— Czy on nie jest niesamowity? — krzyknęła mi do ucha Ash, tańcząc do piosenki I'm crazy about you.

Jest. I to jak.

— No, nawet — odpowiedziałam zdawkowo.

Kiedy śpiewał ostatni utwór, czułam się, jakby to był dopiero pierwszy. Nie byłam gotowa, żeby zszedł ze sceny. Czy zobaczę go ponownie? —pytałam siebie. Nie miałam tej gwarancji, czy zbiorę się na odwagę, aby pójść na kolejny koncert. Po policzku spłynęła mi jedna łza, lecz starłam ją zbyt szybko, żeby ktokolwiek mógł zarejestrować.

— Dziękuję, Phoenix! To... przysięgam, to był najlepszy koncert, jaki dałem do tej pory. Jednak zanim się pożegnamy, chciałbym zaprosić na scenę parę osób, bez których nie stałbym tu dzisiaj. — Przerwał, aby odetchnąć. — Przede wszystkim muszę podziękować mojemu menadżerowi. Wiem jednak, że woli być w cieniu i nie przyjdzie tu do nas. Uwierzcie mi, raz próbowałem. — Roześmiał się, a wraz z nim tłum. — Dziękuję całej grupie muzycznej, każdemu z osobna. Zapraszam was tu do mnie.

Podbiegły do niego dzieciaki z podstawówki, zapewne dopiero zaczynające swoją przygodę z muzyką. Zaraz za nimi licealiści, a potem Alice i Lizzy, które stanęły po obu stronach Adama. Wszystkich wyróżniały białe koszulki z logiem grupy. Zaczęłam głośno bić brawo, a do mnie dołączyli inni. Uśmiechnęłam się. Byłam z nich ogromnie dumna.

— Zapraszam również organizatorkę całego wydarzenia. To niezwykła kobieta o wielkim sercu, więc proszę o brawa!

Ludzie znów zaczęli klaskać, a na scenę ponownie wkroczyła prowadząca.

— Dziękujemy, Adamie, za ten cudowny koncert. Masz tu wielu swoich fanów, którzy długo czekali, by móc przyjść na twój koncert.

Skinął głową z szerokim uśmiechem. Wymienił parę słów z Alice i Lizzy, które obejmował po obu stronach. W pewnym momencie coś w wyrazie jego twarzy nagle się zmieniło, a stała, zadowolona mina nagle zrzedła. Wydawał się czymś bardzo zdumiony. Nie wiem, czy przypadkiem mi się nie wydawało, ale zmarszczył brwi i spojrzał w tłum. Dokładnie na naszą trybunę.

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz