Rozdział 6

2.1K 97 13
                                    

Sen był zdecydowanie zbyt krótki. Obudził mnie dźwięk przychodzącego esemesa. Sięgnęłam na oślep po telefon leżący na szafce nocnej, a gdy otworzyłam ciężko oczy, aby sprawdzić, kto napisał, jasny ekran dosłownie oślepił mnie na parę sekund. Jęknęłam pod nosem.

Nieznany numer

Będę po ciebie o ósmej. To jest mój nowy, prywatny numer. Zapisz sobie. Do zobaczenia!

A.W

Adam Williams. Powinnam się cieszyć, że nie usunął mnie ze swojej listy kontaktów, że przez cały ten czas miał nadzieję, że jeszcze się spotkamy i naprawimy to, co zostało zepsute. Jednak poczułam ukłucie smutku, bo w takim razie mógł zadzwonić w każdej chwili, czego nigdy nie zrobił. Dlaczego? Ponoć za mną tęsknił. To wszystko nie dawało mi spokoju, musiałam znać odpowiedzi na pytania, których ilość ciągle wzrastała. Był mi to winny. Obydwoje byliśmy sobie winni poważną i szczerą rozmowę, inaczej nie pójdziemy dalej.

Zerknęłam na godzinę. Zegar w telefonie wskazywał dziesięć minut przed siódmą, co oznaczało, że spałam bardzo niewiele. Wzięłam z szafy ubrania, a potem poczłapałam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, oceniając, jak wielkie worki pod oczami miałam. To stanowiło mój największy problem i zarazem kompleks, którego nie udało mi się pozbyć żadnymi kremami, maseczkami, suplementami — niczym. Chociażbym wstawała nie wiadomo jak wyspana i pełna energii, one zawsze mnie witały, gdy rano na siebie spoglądałam. Pozornie się ich pozbywałam dobrym korektorem i makijażem, dzisiaj jednak nie byłam pewna, czy nawet to mi pomoże.

Ubrałam się szybko, chcąc pozostawić większość czasu na przywrócenie twarzy do porządku. Wyprostowałam włosy, które, zazwyczaj lśniące w świetle lampy, teraz straciły swój blask. Wyglądałam i czułam się okropnie. Najchętniej zakopałabym się z powrotem w pościeli i nie wychodziła stamtąd do wieczora.

Darowałam sobie śniadanie. Żołądek wolał ze mną nie współpracować i ściskał się na samą myśl, że ten dzień będzie tak samo ciężki jak poprzedni, o ile nie bardziej. Kiedy zeszłam na dół gotowa do wyjścia, mamy już nie było w domu. Zostało dziesięć minut do ósmej. Nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić, więc wypiłam pół kartonu soku pomarańczowego na raz, a potem zawczasu poleciałam do toalety, żeby nie szukać jej w szpitalu. Zakładałam buty, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

— Wejdź! — krzyknęłam.

Adam zrobił to bez wahania. Otworzył i przeszedł przez próg, jakby czuł się jak u siebie. Kiedyś faktycznie tak było, bo codziennie po szkole przesiadywaliśmy albo u mnie, albo u niego. Posłał mi uśmiech na powitanie, mierząc od stóp do głów.

— Wiem, wyglądam okropnie.

— Akurat nie to chciałem powiedzieć. — Wzruszył nonszalancko ramionami. — Gotowa?

— Jak widać.

Czułam się przy nim jeszcze gorzej, niż wtedy przed lustrem, kiedy robiłam makijaż. Trzeba mu to przyznać, miał genialny styl, chyba że ktoś przygotowywał mu stylizacje na każdy dzień. Ciemne, idealnie skrojone dżinsy świetnie na nim leżały. Biała koszulka z dekoltem w serek była luźno włożona w spodnie. Na to narzucony cienki szary, specjalnie na tę pogodę męski płaszcz, który i tak nie dał rady ukryć wypracowanych mięśni. Włosy zaczesał do tyłu, oczy znów zakrył okularami przeciwsłonecznymi podobnymi do tych, które nosiłam ja. Wszystko zapewne od najlepszych projektantów, którzy na bank zabijali się, żeby nosił ich rzeczy. Wyglądał cholernie seksownie. Wcale nie dziwiłam się, że fanki tak za nim szaleją.

— Przestań tak na mnie patrzeć, ty też świetnie wyglądasz.

— Jakiś ty skromny. I skąd wiesz, że akurat o to mi chodzi?

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz