Rozdział 7

1.8K 88 39
                                    

Westchnęłam z ulgą, gdy usiadłam z boku na plastikowym krzesełku i zdałam sobie sprawę, że nikt nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi. Każda głowa obecna na sali zwrócona była w stronę przodu, gdzie postawiony został stolik, a na nim stos zdjęć, czarny marker, mikrofon oraz szklanka do połowy wypełniona wodą. Od wszystkich zgromadzonych dziewczyn, bo żaden chłopak nie rzucił mi się tu w oczy, biła ekscytacja. Co chwilę z którejś strony padało długie, rozmarzone westchnięcie, radosny chichot lub głośny pisk. Zjechałam niżej na siedzeniu, przygryzając wnętrze policzka.

Chyba byłam już na to za stara.

Kątem oka dostrzegłam, jak przez te same drzwi, przez które przechodziłam ja, wchodzi menadżer Adama wraz z innym mężczyzną i kobietą. Ten jeden został przy scenie, natomiast ona i Greg ruszyli w moją stronę. Poprawiłam się na krześle. Minęli mnie i usiedli z tyłu, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Cóż... biorąc pod uwagę, że wczoraj Adam nabroił tylko dlatego, że na koncercie byłam ja, wcale nie czułam się zaskoczona takim traktowaniem i brakiem sympatii. Zaufania. Jest ono tak ulotne, że potrafi zniknąć tak szybko, jak się pojawi, więc nie winiłam go. Ja również nie do końca mu ufałam. Z bólem musiałam przyznać, że Adamowi też. Przyćmiewał to strach jego ponownym odejściem. Kiedy wreszcie go odzyskałam, a on by mnie zostawił, nie podniosłabym się po tym. Ledwo zrobiłam to parę lat temu. Teraz zabrakłoby mi sił.

Nawet nie zwróciłam uwagi, jak wysoki, potężny mężczyzna stanął na scenie i zapowiedział przybycie gwiazdy. Z rozmyślań wyrwały mnie dopiero oklaski oraz okrzyki zgromadzonych fanów. Skierowałam wzrok na otwierane drzwi w momencie, gdy Adam z szerokim uśmiechem wszedł do sali i machał do tłumu. Po drodze przybił piątkę kilku przypadkowym osobom. Pałał energią oraz pewnością siebie znacznie bardziej niż wczoraj. Chciałabym myśleć, że to z mojego powodu. Bo tu byłam. I pierwszy raz mogłam wspierać go w tym, co robi. Co kocha robić.

— Miło nam ciebie gościć, Adamie. Nie będę ukrywał, że czekaliśmy na to od początku twojej kariery — zaczął prowadzący, kiedy Adam zajął miejsce i wziął swój mikrofon do ręki.

— Ja też na to czekałem. Od dłuższego czasu planowałem w końcu odwiedzić rodzinne miasto, dać tutaj koncert. Ale moja kariera rozwijała się tak szybko — ciągłe trasy, nagrania, gale, które były ustalane z góry i ze znacznym wyprzedzeniem — że zwyczajnie nie miałem kiedy przyjechać. Najważniejsze jednak, że wreszcie mi się to udało, z czego ogromnie się cieszę.

— My również, jak zresztą widać po tak licznym przybyciu wczoraj na stadion. Powiedz nam, bo wszyscy są tego bardzo ciekawi... skąd ta zmiana repertuaru i dodatkowy utwór, w dodatku cover, podczas koncertu? Wydawało się to dość niespodziewane, nigdy wcześniej nie zrobiłeś niczego podobnego.

Znów zjechałam w dół na krześle, próbując stać się tak bardzo niewidzialną, jak to było możliwe. Patrzyłam na minę Adama, na jego reakcję, jak wybrnie z tego pytania.

Czyli jednak zostało to zauważone? Od wczoraj nie zaglądałam do sieci, więc nie wiedziałam, czy coś piszą na ten temat. Za bardzo pochłonęła mnie obecność Adama, by się tym zainteresować. Miałam nadzieję, że chociaż on miał wszystko pod kontrolą i panował nad sytuacją. W końcu to on wpadł na ten szalony pomysł, narażając siebie na takie konsekwencje. O ile nie gorsze.

Adam zaśmiał się pod nosem, jakby to pytanie w ogóle go nie zaskoczyło i skłamał z wyćwiczoną do perfekcji swobodną, pewną mimiką twarzy, bez żadnego zawahania:

— Stojąc tam wśród tych wszystkich dzieci i ludzi, z którymi kiedyś miałem przyjemność się uczyć, patrząc na tę liczną publikę, nie chciałem tego kończyć jak normalnie kończę każdy inny koncert. Ten był dla mnie wyjątkowy pod wieloma względami, więc musiałem dać od siebie coś jeszcze, coś więcej.

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz