Rozdział 42

1.2K 75 5
                                    

Wiedziałam, że zakupy z Veronicą to fatalny pomysł. Większość sklepów, do których poszłyśmy, została w tym czasie zamknięta specjalnie dla nas. Mogłyśmy szukać i przebierać, ile tylko chciałyśmy, choć mnie już po godzinie bolały nogi i głowa. Veronice nic, co oglądałyśmy, się nie podobało i sądziła, że Adamowi też się nie spodoba. Ekspedientki wyglądały na zawiedzione, gdy opuszczałyśmy ich sklep z pustymi rękami. Ulżyło mi, kiedy wreszcie zdecydowała się na nową gitarę, która kosztowała więcej niż mój miesięczny czynsz za mieszkanie. Ponoć Adam strasznie potrzebował nowej. Mi o niczym nie wspominał, a wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że uwielbia tę starą, ale wolałam tego nie mówić Veronice, bo naprawdę miałam dość.

Po powrocie do domu nie mogłam nacieszyć się spokojem na długo. Wieczorem nasze wspólne zdjęcia opublikowano na wszystkich znanych mi portalach plotkarskich. Powinnam była to przewidzieć. I nici z całej niespodzianki, chyba że Veronica to przewidziała i taki właśnie miała plan. Przed pójściem spać dostałam telefon od Adama.

— Sprytne jesteście. Tego się po was nie spodziewałem — rzucił zamiast powitania.

Poprawił mi się humor, słysząc go takiego zadowolonego. Ostatnio miewał gorsze dni, chodził wkurzony i zmęczony, a jego menadżer tylko dolewał oliwy do ognia. Adam starał się widywać ze mną tak często jak mógł. Czasami po prostu przyjeżdżał, by bez słowa mnie tulić i oglądać jakiś serial. Zdarzało się, że zasypiał. Mi było go za bardzo szkoda, więc zostawał do rana. Wtedy jedliśmy razem śniadanie, a on odwoził mnie na zajęcia przed powrotem do San Francisco. W pewnym sensie trochę się do tego przyzwyczaiłam. Te nasze wspólne poranki chwytały moje serce i ściskały je z całej siły, sprawiając, że nic innego nie miało w takich momentach znaczenia.

Urodziny Adama nadchodziły wielkimi krokami. Każde popołudnie przesiadywałam w znalezionej sali muzycznej na kampusie, by stworzyć coś, co będzie się nadawać do zagrania i zaśpiewania przed publiką. Sądziłam, że komponowanie jest nieco prostsze. Jakże się przeliczyłam! Z każdym kolejnym wersem coraz mozolniej mi szło, a czas gonił nieubłaganie. Na pewno piosenka nie będzie idealna pod względem technicznym, ale tłumaczyłam sobie, że przede wszystkim będzie nasza i to powinno liczyć się najbardziej. Największą motywacją w kryzysowych chwilach — takich, w których miałam ochotę walić głową w fortepian — to wizja miny Adama, gdy zobaczy mnie na scenie.

Tak, fantastycznie to wyglądało w mojej wyobraźni, jednak rzeczywistość malowała się całkiem inna. Wszystko mogło wcześniej pójść nie tak. Mogłam nie skończyć piosenki na czas, Adam mógł się dowiedzieć o tym, co planowałam (nie ufałam Veronice, że utrzyma buzię zamkniętą na kłódkę) lub po prostu mogłam stchórzyć. Ta ostatnia opcja wydawała się najbardziej prawdopodobna. Mój głos wciąż mnie czasami zawodził i czułam ukłucie paniki na widok fortepianu czekającego, aż przy nim usiądę. Próby z Adamem przynosiły jednak skutki. Słyszałam to, bo z każdym dniem było lepiej. Szczególnie, że wyobrażałam sobie jego stojącego obok i śledzącego mój nawet najmniejszy postęp.

Ostatniego dnia powtarzałam całość w kółko i w kółko, wprowadzając końcowe poprawki. Starałam się już nieco mniej śpiewać, a więcej grać, żeby nie torturować zbytnio strun głosowych przed jutrzejszym występem. Jak tylko o tym pomyślałam, poczułam ścisk w żołądku.

— Dobra, może teraz z tekstem i kończymy? Jestem wykończona, a poza tym robi się późno. Nie chcę, żeby mnie tu zamknęli. — Zaśmiałam się, biorąc telefon, z którego spoglądała na mnie Lizzy.

— Pewnie. Ale wiesz, o czym jeszcze pomyślałam? Może tym razem spróbuj zaśpiewać ostatni wers ostatniego refrenu o ton wyżej?

Lizzy bardzo mi pomagała. Choć tworzenie przez FaceTime było małym utrudnieniem, tak bez niej w życiu nie dałabym rady skończyć. Dzięki temu zbliżyłyśmy się do siebie bardziej, niż za czasów szkoły średniej. Wtedy spotykałyśmy się jedynie podczas prób grupy muzycznej, często nawet nie zamieniałyśmy ani słowa. Uważałam ją trochę za taką żyjącą w swoim własnym świecie — dużo przebywała sama, mimo że wyróżniała się różnymi kolorami włosów, które farbowała przynajmniej raz w miesiącu, a jej ulubiony gatunek muzyki stanowił stary heavy metal. Chyba był to po prostu jej okres buntu, bo przez ostatnie lata wyładniała, spoważniała nieco i wróciła do naturalnego brązu na głowie. No i jako jedyna pozostała wierna grupie do dzisiaj, stojąc przy boku Alice. Byłam bardzo wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiła. W końcu to ona, poza Ash, najbardziej trzymała mnie na duchu podczas tego całego chaosu, jaki rozpętał się wokół nas.

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz