Rozdział 14

1.5K 82 4
                                    

Już przed drzwiami mieszkania słyszałam muzykę i gwar rozmów. Adam wpuścił mnie do środka pierwszą. Całe pomieszczenie było skąpane w ciemnościach, a jedyne światło dawały rozmieszczone gdzieniegdzie świece i kolorowe lampki. Choć zasłony zostały pozaciągane i wszędzie kręcili się ludzie, to w powietrzu w ogóle nie unosiła się duchota. Ciepło owszem, ale nie duchota, która, obecna na tego typu imprezach, oblepiała mnie i przytłaczała.

Idąc u boku Adama w kierunku kanapy, kilkukrotnie spotkałam się wzrokiem z jego znajomymi. Próbowałam tego za wszelką cenę unikać, jednak gdy pierwsza mijana przez nas grupa, dwóch gości i trzy dziewczyny, miło się z nami przywitali, posyłając uśmiechy i wznosząc w naszą stronę toast jakimś drogim alkoholem, spadł z mojego serca duży ciężar. Również odwzajemniałam im się uśmiechem, jednak miałam wrażenie, że ze zdenerwowania zamiast uśmiechu wychodzi mi dziwny grymas. Czekałam tylko na to, aż wreszcie będę mogła się napić. To na pewno pomoże.

— Ilu ty tu ludzi naspraszałeś? — syknęłam Adamowi do ucha. — Mieli być tylko twoi najbliżsi przyjaciele.

Zaśmiał się szczerze.

— Nie jesteś zbyt towarzyska, co?

— Teraz poczułam się trochę urażona. — Skrzywiłam się.

— Nie martw się. Oni zaraz wychodzą i idą do klubu. Zostaje tylko nasza grupa.

Wtedy Adam niespodziewanie położył dłoń w dole moich pleców, tym samym przesuwając mnie bliżej siebie. To niesamowite, jak jego dotyk potrafił parzyć. Czułam go każdą częścią ciała. Jednocześnie zaciskałam zęby, powstrzymując się przed gwałtownym odskoczeniem na bezpieczną odległość, i pragnęłam, aby objął mnie bardziej i już nie puszczał. Od tych skrajnych emocji dostawałam białej gorączki. Pociłam się. W głowie mi szumiało, jakbym była po paru głębszych, choć wypiłam w domu raptem dwa drinki. A co najgorsze, w dalszym ciągu czułam się całkiem trzeźwa.

Wielki czarny zestaw wypoczynkowy wydawał się taki mały, gdy siedziało rozpartych na nim trzech przystojnych facetów, a pomiędzy nimi jedna brunetka o zbyt długich i chudych nogach, jak na mój gust. I zbyt kokieteryjnym śmiechu. Kiedy została szturchnięta przez blondyna, z którym rozmawiała, odwróciła się w naszą stronę tak gwałtownie, że na ten widok aż mnie zabolał kark. Patrząc jej prosto w przenikliwe, analizujące wszystko w tempie ekspresowym oczy, z całej siły uderzyła mnie nagle świadomość tego, kim ona jest. Dziewczyna ze zdjęcia krążącego po sieci. Dziewczyna, której tak bardzo wtedy zazdrościłam, że miałam przemożną ochotę oszpecić jej piękną twarz.

Będzie zabawnie.

Jak udało mi się po chwili dowiedzieć, ten blondyn miał na imię Alvaro. Uwielbiał dużo mówić. W przeciągu kilku minut zdążył wyjaśnić, że urodził się w Hiszpanii, ale odkąd pamięta, mieszkał w Stanach. Jego ojciec był Amerykaninem i to po nim odziedziczył blond włosy oraz niebieski kolor oczu. Tak jak on, Alvaro grał też zawodowo w piłkę nożną. Ponoć znany i niewiele mu brakowało, by dostać się do drużyny z Liverpoolu w Wielkiej Brytanii. Choć usilnie próbowałam go sobie skojarzyć, tak nie potrafiłam, bo ani trochę się tym nie interesowałam. Drugi gość natomiast, stylizujący się na złego chłopca, z mnóstwem tatuaży na ramionach i czarnymi włosami zaczesanymi do tyłu to Philip. Nie wypowiedział do tej pory praktycznie ani słowa. Raczej ponury typ, ani razu się nie uśmiechnął. Trzeci z nich, siedzący na samym końcu z nogami wyciągniętymi na szezlongu i co chwilę przeczesujący bujne również czarne włosy przedstawił się jako Will. Grał na gitarze na koncertach Adama. Przyjaźnili się, odkąd Williams pierwszy raz przyjechał do San Francisco. Nie zdradzili mi jednak szczegółów, bo stwierdzili, że czas się napić.

Pokochaj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz