Rozdział 7; Że ciebie jeszcze obchodzi to, co ja robię!

584 27 3
                                    

Frasskav ratuc retrog thus jarke!
-------------------------
- Kendro, co to miało znaczyć?! - Scott był zdenerwowany. - Teraz nie wrócimy!
Nie słuchała go. Wpatrywała się w Chrilllie'go. Wyglądał inaczej, niż większość astrydów. Miał srebrne skrzydła i czarne oczy przepełnione bólem. Zrozumiała, co powiedział, bo język silviański nie stanowił dla niej, w przeciwieństwie do innych ludzi, problemu. Mówił tak:
W Królestwie jest szpieg, a w waszym gronie zdrajca. Strzeż się. Mnie też nie zostało wiele życia.
Silviański był mało rozbudowany, więc powiedzenie kilku zdań po angielsku w przetłumaczeniu na ten język dawało tylko kilka słów.
Dziewczyna widziała co się dzieje i postanowiła pomóc. Czuła, że Chrillie jest ważniejszy, niż zwykły astryda. Rzuciła się biegiem w jego stronę, i choć tata próbował ją zatrzymać, nie udało mu się.
Mężczyzna odwrócił się w jej stronę. Miał długie, czarne włosy zaplecione w warkocze, czarne wąsy i czarny ubiór. Jego twarz była pomarszczona i szpeciło ją kilka blizn. Trzymał nóż nad piórami Chrillie'go, więc nie miała wiele czasu.
Rzuciła się na niego, nim zdążył zareagować. Wytrąciła mu nóż z ręki i jakimś cudem powaliła na ziemię. Astryda odleciał i usiadł na ramieniu Scottowi.
Mężczyzna podniósł się spomiędzy krzaków i wyciągnął zza pasa dwa sztylety. Ona nie miała broni, którą mogłaby walczyć.
- Kendro! - krzyknął Scott, który nie za bardzo wiedział co się dzieje.
Zaatakował. Dziewczyna zrobiła unik przykucając i drugi, turlając się w bok. Skoczyła na nogi, ale zrozumiała już, że w ten sposób nie wygra. Złapała sztylety w dwie ręce, gdy znów chciał zadać cios, ale on wykorzystał to i rzucił ją dalej. Wylądowała na kolanach i spojrzała na swoje dłonie. Gdy złapała miecze nieźle się pokaleczyła, a mężczyzna sprawił, że przejechała po nich, czym rozszerzyła to sobie i teraz miała na rękach długie i głębokie rany. Starała się ignorować ból.
Podniosła się. Mężczyzna widząc, że wstaje, natychmiast zaszarżował. Widać wolał trochę się pobawić, niż wykończyć wroga za jednym zamachem. Zauważyła, że coś wypadło z jej kieszeni. Podniosła to - jej "berło". No tak, kieszeń oczywiście musiała się rozpiąć. Rozłożyła je ponownie ściskając uchwyt i segmentowane końce wyjechały z trzonka. Ruszyła naprzeciw.
Zatrzymywała ostrza mieczy swoją bronią, kiedy się dało uderzała. Postawiła jeden koniec berła na ziemi i oparła się na nim, robiąc wymach nogami w przód. Kopnęła wroga w klatkę piersiową, a następnie dołożyła mu drugim końcem berła. Przewrócił się na ziemię z wypuszczając jeden sztylet z dłoni. Skorzystał z tego Scott, który wziął go i ustawił się przed córką.
- Gdy wrócimy na drogę, pogadamy sobie - mruknął do niej.
- Dobrze wiem, co robię - odszepnęła.
Wyminęła ojca i założyła koniec berła wyglądający jak szczypce przeciwnikowi na szyję, skutecznie go unieruchamiając. Ścisnęła mocniej warstwy metalu. Zacisnęła usta.
Segmenty berła nagle zaczęły jeden po drugim od trzonka ciemnieć. Stawały się niemal czarne, ale z fioletowym przebłyskiem. Na jego "krabim" końcu zaczęło pojawiać się i rosnąć czarne koło z brzegami w identycznym odcieniu co przebłyski na berle. Jeszcze mocniej zacisnęła ręce na broni. Bolały ją rany.
W pewnym momencie jakaś siła odrzuciła dziewczynę, przez co wpadła na drzewo, a wróg z jakiegoś powodu wyleciał w powietrze i spadł w niedaleką przepaść.
Wstała z ziemi i podbiegła do leżącego na ziemi astrydy.
- Tato! - jęknęła. - Zostawiłeś go?
- To tylko jakaś dziwna sowa. - Scott wzruszył ramionami.
- Dziwna sowa?! To astryda, i to ważniejszy niż jakikolwiek inny!
- Ty za to zbiegłaś ze ścieżki, oddaliłaś się od nas, a teraz na mnie krzyczysz!
- Wołał mnie. Potrzebował pomocy. Nadal jej potrzebuje.
- I przez tą sowę naraziłaś nas? Tamten gość mało cię nie zabił!
- Że ciebie jeszcze obchodzi to, co ja robię - warknęła. - To jest osiągnięcie!
Scotta zatkało.
- Sugerujesz, że mnie nie obchodzi, co robisz?
- Tak. Sugeruję, że nie zwracasz na mnie uwagi. - Westchnęła. - Tato, ja też mogę decydować o moim życiu. Jestem wróżkokrewna. Potrafię więcej, niż ci się wydaje. Nie jestem już dzieckiem.
- Nadal nie jesteś pełnoletnia.
A on swoje - pomyślała.
- Wracamy - zadecydował tata. - Chodź.
Wzięła Chrillie'go na ręce i poszła za nim.
- Zostaw tą sowę!
- Nie zostawię.
- Nie potrzebna ci!
- To posłaniec Królowej. Muszę mu pomóc. - A potem jeszcze cicho dodała. - Dla Paprota...
- Kogo?
- Mojego... przyjaciela.
- Kendro... Na pewno przyjaciela?
- Na pewno.
- Nie jest nikim więcej? - dopytywał się Scott z uśmiechem. Najwyraźniej złość już mu przeszła.
- Mógłby być - wycedziła. - ale nie jest. Wiesz dlaczego? Bo on w ogóle nie jest. On był.
Przyspieszyła kroku, nie chcąc o tym rozmawiać. Scott posmutniał, bo zrozumiał, o co chodzi.
Parę razy pomagała sobie berłem, kiedy musiała dostać się na coś wyższego, niż sięgały jej możliwości. Ojciec był wyższy, więc nie miał tych problemów. W końcu wrócili na ścieżkę.
- Nareszcie! - zawołał na ich widok Warren. - Czekamy tu już... Eee... Kendro, czy to jest astryda?
- Tak - odpowiedziała. - Posłaniec Królowej. Chcę mu pomóc wrócić do Krainy Wróżek.
- W porządku, ale po co?
- Jest ważny - powiedziała z naciskiem. - Królowa się ucieszy, gdy go zobaczy.
- No... Okay. W takim razie chodźmy. Nie oddalaj się tak więcej, dobrze?
- Poszłam, bo mnie wołał. - Wskazała Chrillie'go. - Z innych powodów raczej bym tam nie pobiegła.
- Dobra, komu w drogę, temu czas!
Ruszyli dalej. Seth co chwila przyglądał się siostrze. Niosła astrydę nie patrząc na pozostałych, a jej wyraz twarzy świadczył, że ze sobą rozmawiają.
Z tyłu szli Scott i Marla.
- Wiesz - mówił Scott do żony. - Jej się chyba ktoś podobał. Ona komuś też. I z naszej konwersacji wnioskuję, że ten ktoś zginął jakiś czas temu, a ona wciąż nie może się z tym pogodzić.
- Myślisz, że to dlatego była taka przygnębiona?
- Nie wiem, ale możliwe. Bardzo możliwe.

Baśniobór; Wszystko Może BolećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz