Rozdział 18; Zaskoczyłeś nas

627 23 6
                                    

Wszyscy wyglądali na zaskoczonych i w rzeczywistości tacy byli.
- W tym azylu? - powtórzył Seth.
- Powiedział, że nawet mnie widział.
- Był tutaj?
- Nie tutaj. Dalej i wyżej. Ja go nie dostrzegłam.
- No to mamy spore szczęście! - wykrzyknął Warren. - Możemy go znaleźć!
Rodzice dzieci nawet nie wiedzieli, o kim jest mowa, ale zatrzymali to dla siebie.
- Może na razie chodźmy spać - zaproponował Trask. - a jutro będziemy myśleć.
- Dobry pomysł - ziewnęła Vanessa i weszła do swojego szałasu. - Dobranoc.
- Dobranoc. - Pozostali również skierowali się do misternych budowli.
Eva niemal z bólem serca rozstała się z Sethem i weszła tam, gdzie Vanessa.
Po chwili prawie wszyscy się położyli, tylko Warren stał na Warcie. O północy miał zamienić się z Tanu.

Nie zgasili ogniska. Warren stał na warcie i czujnie rozglądał się po okolicznych drzewach. No, niedługo sobie postoi. W końcu zaraz północ. Mężczyzna wyglądał zza krzaków. Jakby co, miał w zanadrzu miecz. Mógł go użyć, zresztą zaraz nawet będzie musiał. Dla groźby. Groźba potrafi w końcu rozwiązać każdy konflikt.
Podkradł się ostrożnie trochę bliżej. Całkiem nieźle zbudowane szałasy, ale on by to zrobił lepiej. Mężczyzna go nie zauważył, ale tak miało zostać. Wyciągnął miecz i delikatnie podciął deski najbliższego szałasu. Zachwiał się, a zaraz zawalił z łoskotem. Rozległ się kobiecy krzyk, dziewczęcy pisk, a Warren podbiegł do miejsca zbrodni. Mężczyzna oddalił się i zaśmiał, ale nadal pozostawał w pobliżu.
Przyjaciele kolejno nagle obudzeni wychodzili na zewnątrz.
- Co się dzieje? - spytał Trask.
- Nasz szałas się zawalił - burknęła Eva. - Znowu go będziemy musiały stawiać!
Siedziała na ziemi i narzekała na życie.
- Teraz to raczej nie będziecie tego naprawiać - zauważyła Kendra. - Jest środek nocy.
- Połóżcie się w szałasach innych - polecił Trask. - Miejmy nadzieję, że żaden inny się nie rozleci.
- Moja warta właśnie się zaczyna. - Tanu usiadł na jednej z kłód otaczających ognisko.
- Wobec tego twoje miejsce się zwalnia - stwierdził Seth, zerkając na Evę.
Dostrzegła to. Uśmiechnęła się.
- Położę się tam - powiedziała niby od niechcenia.
- Vanessa może przenocować u nas. - Warren złapał ukochaną za rękę.
- Czyli ustalone - podsumował Trasie, kierując się do siebie.
Czas się ujawnić. Mężczyzna podbiegł wyżej i aktywował przekładnie. Z wodospadu znów zaczęła lecieć woda, którą wcześniej zatamował. Według niego płynęła strasznie długo.
- Słyszycie to? - zapytał nagle Seth.
- No, woda. To akurat nic niezwykłego.
- Chodzi o to, że wcześniej jej nie było.
Szum się nasilał. Nagle za nimi wystrzelił strumień wody.
- Co tu robi wodospad?! - przeraził się Scott.
- Odsuńcie się! - To był Trask.
Zrobili miejsce wartkiej wodzie. Zalała prawie całą ścieżkę i zniszczyła resztę szałasów. Stali po kolana w przejrzystym płynie.
- Dlaczego akurat teraz woda zaczęła płynąć? - zapytała niezadowolona Eva.
- Najbardziej możliwą opcją jest to, że ktoś wcześniej zablokował jej drogę, a teraz znów odtamował - rozmyślał na głos Tanu.
- Czy to dziwne, jeżeli powiem, że takie coś kojarzy mi się z Ronodinem? - westchnęła Kendra.
- Chyba dobrze ci się kojarzy - przyznał nagle zaniepokojony Seth. - Zwłaszcza, jeśli spojrzysz na to, co jest za tobą.
Obrócili się.
- Serio?
Ronodin stał z założonymi na siebie rękoma i spoglądał na nich z uśmiechem.
- Podoba mi się głównie to, że zauważyliście mnie dopiero teraz - powiedział.
- Kiedy ty przestaniesz się za nami uganiać? - warknął Warren.
- Och, nigdy. Raz weszliście mi w drogę, teraz muszę się wam odwdzięczyć.
- Raz! A nie dwadzieścia!
- Spodobało mi się. To niezła zabawa, bruździć wam w planach i patrzeć, jak lamersko sobie z tym radzicie.
- Skąd on zna takie słowa? - spytała sama siebie Eva.
- Spadamy stąd! - krzyknął Trask i ruszył w swoją prawą stronę. Tam nie było wody.
Wszyscy z powątpiewaniem, ale posłusznie ruszyli za nim. Teraz i tak nie było jakiejkolwiek lepszej drogi. Biegli najszybciej jak mogli. Jednorożec podążał za nimi. W pewnym momencie rzucił się na Setha, w locie wyciągając miecz. Byłby wbił mu ostrze w ramię, ale nagle miecz jak zaczarowany wyjął mu się z rąk. Ronodin potoczył się po ziemi, ale zaraz wstał, podniósł miecz i kontynuował pogoń. Seth uśmiechnął się złośliwie.
Dobiegli do jakiegoś przeszklonego drzewa. Przeskakiwali przez nie i dalej biegli. Ale jednorożec nie zrezygnował z ataków. Wykorzystał moment, kiedy Kendra stanęła na pniu, i powalił ją na ziemię. Prędko się zebrała, ale on już atakował. Pisnęła, uchyliła się i skoczyła w bok. Odwróciła się. Ostrze leciało w stronę jej twarzy. Skuliła się i zamknęła oczy. Uderzenie nastąpiło, ale lżej, niż się spodziewała. Odtrąciło ją. Wpadła na pień i się przewróciła, ale szybko wstała.
- Chodź - Seth ją pociągnął za rękę. - Czekają na nas.
- Co to było?
- Rono... - uniósł wzrok. I brwi też. - Spodoba ci się.
Spojrzała w tamtą stronę. I poczuła, jak serce szybciej jej bije.
Ronodin z zaciętą miną siłował się z innym mężczyzną. Tamten również trzymał miecz, opalizujący, długi i błyszczący, w białym kolorze. Poznała go. To był Paprot.
- Nie masz prawa...! - wysyczał mroczny jednorożec.
- Ty też nie - odparł Paprot. Chwycił w dłonie koniec miecza kuzyna i zsunął go niżej, a potem odtrącił. - Nawet sobie nie myśl, że tak dam ci pełną samowolę.
Kendra przypomniała sobie słowa Paprotka, kiedy z nim rozmawiała.
Bądź dzielna.
Czy teraz była? Miała nadzieję.
Kocham cię.
Chwila, co? Dopiero teraz uświadomiła sobie, co wtedy usłyszała. On ją kochał? Naprawdę?
- Miało cię tu nie być! - wykrzyczał Ronodin. - Pokonałem cię!
- Jeśli zbliżasz się do tej rodziny, zawsze będziesz miał ze mną do czynienia. Duchem czy ciałem, zawsze jestem z nimi.
Przeciwnik posłał Paprotowi wściekłe spojrzenie.
- W końcu cię nie będzie.
- I co z tego? Nikt nie istnieje wiecznie. Ty też nie. - Obrócił miecz w dłoni. Ten błysnął groźnie.
Podszedł krok, a Ronodin się cofnął. Widać zrozumiał, że Paprot naprawdę nie żartuje.
- Trzymaj się od nich z daleka.
- Nigdy nie pozbędziesz się mnie na stałe.
Po tych słowach mocno zacisnął dłoń na trzonku miecza i odbiegł.
Kendra patrzyła na to oniemiała. Czy Paprot naprawdę ją obronił? Wyrwała się bratu i podbiegła, rzuciła się mężczyźnie na szyję. Zacisnęła oczy. Był na tyle wysoki, że nie dotykała stopami ziemi.
Przytulił ją. Dobiegli do nich inni towarzysze. Kendra znów stanęła na ziemi.
- Zaskoczyłeś nas - radośnie oznajmił Warren.
- Wyglądasz nieco inaczej - stwierdził Seth, mierząc Paprota wzrokiem.
Rzeczywiście. Był trochę wyższy niż kiedyś, a zarazem bardziej rozbudowany, choć miał mniej pewne spojrzenie.
- Przez ten czas sporo się zmieniło - odparł wymijająco Paprot.
- Chodźmy dalej - poganiała Vanessa. - Paprot, ja też się cieszę z tego, że jesteś, ale wejdźmy chociaż na drogę. W tej chwili wszystko może nas zaatakować.
- Okej - Warren pierwszy wszedł na ścieżkę i zaczął podążać wzdłuż strumienia płynącego obok. Inni ruszyli za nim. Kendra wskoczyła na Paprota, który w ogóle nie miał nic przeciwko temu. Położyła mu głowę na ramieniu.
Scott, idący na samym końcu, zmrużył oczy.

Hejcia!
Drugi rozdział dzisiaj. Kozak.
Niestety, najprawdopodobniej jutro nic nie wskoczy. W ogóle teraz mniej będę dodawać, bo zaczną się normalne lekcje. Tak, to mogłam pisać na przerwach.
Dajcie znać, czy podoba wam się ta seria. Jeśli nie, to ją usunę.
Pozdrawiam :3

Baśniobór; Wszystko Może BolećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz