Rozdział 19; Czy... czy to była prawda?

631 23 5
                                    

- Mam jedno pytanie - powiedziała Kendra.
- Dawaj - odparł Paprot.
Szli, a właściwie to Paprot szedł za Grupą, jedynie tata rodzeństwa podążał za nimi.
- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy przez twój róg, to powiedziałeś, że nie możesz się przedstawić, bo akurat jesteś w takim miejscu, które ci na to nie pozwala. Dlaczego?
- Byłem wtedy w Twierdzy Czarnodół. Smoki zaanektowały tamte ziemie i gdybym wypowiedział imię swoje albo kogokolwiek innego, nic by po mnie nie zostało.
- Byłbyś wtedy pierwszym z ludzi... No dobra, pierwszą istotą, jaką znam, która zginęła dwa razy.
Jednorożec uśmiechnął się.
- Podobno nic nie jest niemożliwe.
Kendra zacisnęła usta w zamyśleniu. Tak dużo wydarzyło się, odkąd rozpoczęli tą podróż. Rozmowa z Celebrantem, wizyta w Czaszy Piekieł w rezerwacie Las Płomiennych Drzew, z niej w Jasnej Świątyni, zdobycie amuletu i spotkanie Evy, odkrycie prawdy, a do tego niepełnej, przeniesienie się do Gadziej Opoki i do tego ponowne zobaczenie Paprota. Mogło być gorzej? Chyba nie, pomijając specjalne aspekty tej wyprawy.
- Stójcie, drużyna! - zawołał nagle Trask, idący oczywiście z przodu.
Kendra zeskoczyła z bioder jednorożca i podeszła do niego, żeby zobaczyć, co ich zatrzymało. Westchnęła z bólem, gdy zobaczyła, co. A raczej kto. We własnej osobie Celebrant z szeroko rozłożonymi skrzydłami w jakiś sposób stał na środku drogi i zagradzał przejście.
- Wybieracie się gdzieś? - warknął.
- Gdybyś był taki miły i zszedł nam z drogi, to rzeczywiście byśmy skorzystali z twojej propozycji - uprzejmie odpowiedział Seth.
- Nie jestem pewny, czy twój brat dobrze robi, że tak sobie z niego pogrywa - szepnął Paprot do dziewczyny i położył dłoń na swoim drugim rogu.
Kendra przytrzymała jego dłoń.
- Ja też nie, ale chyba wiem, co chce zrobić - syknęła i podeszła do tej strony drogi, żeby naprzeciwko jej stał Seth.
Ten prowadził napiętą konwersację z Celebrantem.
- Nie jestem do końca przekonany, czy twoja decyzja była słuszna - zamyślił się. - Nie za bardzo nadajesz się do rządzenia smokami. Pomyśl sobie, jakie to jest odpowiedzialne zajęcie. Musiałbyś być odważny i zdolny do walki.
- A czyż nie taki jestem? - zaśmiał się smok. - Nie masz ze mną szans w pojedynku, świerszczu. - Gdybyś miał taką ochotę, możesz mnie na niego wyzwać.
- Już mi to kiedyś proponowałeś - przypomniał Seth. - I co? Wygrałeś wojnę? Pokonałeś nas? Wykończyłeś, zabiłeś? Raczej sobie nie przypominam.
- A cóż to ja widzę? - Celebrant jeszcze bardziej się zbliżył. - Jednorożec. Syn Królowej Wróżek. Miał być martwy, zabił go przecież mój posłaniec.
- Jak widać, nie wystarczająco - mruknął Paprot.
Celebrant odwrócił się, niby nieumyślnie tak machając ogonem, że zahaczył o kilka drzew i je przewrócił.  Jedno o mało nie przygniotło Marli.
- Czegoś tu nie rozumiem. - Jednorożec odwrócił się do Warrena. - Ronodin przeżył? Jak? Przecież go zabiłem.
- Uważaj! - krzyknęła Kendra. Rzuciła się przed Paprota i wytworzyła w dłoniach jakąś świecącą kulę. Ona nagle urosła do dwóch metrów średnicy. Kendra podtrzymała ją, kiedy uderzył w nią piorun. Siłą woli udawało jej się nie dopuścić do tego, aby zniknęła. Tak obróciła ją, żeby ładunek poleciał w stronę jej brata. Ten Jak gdyby nigdy nic przechwycił go w dłonie. Paprot stał w takiej pozycji, jakby nie pojmował, co się dzieje, ale w jego oczach był odmalowany podziw. Celebrant przestał ziać.
- Co ty sobie wyobrażasz! - ryknął, kiedy jego własna broń trafiła go w pierś.
W umysłach wszystkich rozległ się przeraźliwy ryk, a Celebrant przewrócił się an ścieżkę. Kendra rzuciła bratu swoją barierą ochronną, żeby zasłonił się przed chmurą dymu, która już chwilę później całkowicie przesłoniła widoczność.

- Czy ja go zabiłem? - spytał Seth samego siebie. Tylko on jeden został osłonięty od dymu.
- Niewykluczone - stwierdził dochodzący do niego Tanu.
- Wszyscy cali? - rozległ się głos Traska.
- Na to wygląda - zabrzmiał drugi głos, tym razem Vanessy.
Chmura opadła. Kendra leżała na ziemi, ale właśnie się zbierała. Chyba była na tyle lekka, że siłą uderzenia Celebranta w ziemię wypchnęła ją w górę, albo po prostu podcięła. Warren stał nieco za Vanessą, która rozglądała się i kręciła głową. Trask stał tak, jakby nic się nie stało, a Paprot przecierał oczy.
- Czyli Celebranta mamy już z głowy? - upewnił się Seth.
- Bardzo możliwe - przytaknął Trask. - chociaż raczej był uodporniony na tego typu zaklęcia. Patrzcie. - Wskazał unoszącą się i opadającą klatkę piersiową smoka. - Jeszcze oddycha. Na pewno głęboko go zraniłeś. Nie da już rady walczyć tak, jak robił to do tej pory.
- A jak zamierzamy się przedostać na drugą stronę? - spytała Kendra. Wcześniej się schylała, ale teraz wyprostowała się i rozłożyła ręce. - Zatarasował przejście.
- To jest jeden z naszych problemów. - Przewodnik wzruszył ramionami.
- Zaczekajcie moment. - Warren podbiegł bliżej i zniknął im z pola widzenia. - Da się przejść - rozległo się po chwili. - Tylko trzeba przenieść kilka kamieni. Chodźcie tu, bo sam nie dam rady.
Jak na komendę ruszyli tam, gdzie pobiegł. Seth zauważył, że jego siostra lekko utyka.
- Boli cię coś? - spytał szeptem. Bariera nagle zniknęła z jego rąk.
Dziewczyna spojrzała na niego.
- To miała być ironia?
Pokręcił głową w zaprzeczeniu.
- Trochę. Wywróciłam się. Nic takiego.
Przyspieszyła, unikając jego wzroku. Wątpił, czy to naprawdę nic takiego, ale nie nalegał. Pomógł usypać z kamieni wystarczającą górkę. Przeszli po niej, potem musieli wspiąć się na skały i zejść po pniu drzewa. Wszystkim się udało, wolniej czy szybciej. Ruszyli dalej.
- Mogę zapytać, gdzie my właściwie idziemy? - Paprot chyba też zauważył, że dziewczyna nie idzie naturalnie, bo znów na niego weszła, a raczej on ją wziął wbrew jej woli.
- Na razie przed siebie, a jak wpadniemy w jeszcze większe kłopoty, zastanowimy się, co dalej - odparł Warren. - Dobra ludzie, nudzi mi się. Chcecie usłyszeć coś zabawnego?
- Mi też się nudzi - zgłosiła się Vanessa.
- Opowiedz coś - poprosiła Kendra, próbując wydostać się z uścisku Paprota, ale był znacznie silniejszy od niej, więc w końcu dała spokój.
Warren zaczął opowiadać jakąś zabawną historię o prosiaczkach podróżujących w kosmos. Wszyscy od czasu do czasu śmiali się głośno i dorzucali jakieś fragmenty historii. Jednorożec jednak od dłuższego czasu myślał o swojej matce. Na pewno jakoś dowiedziała się o tym, że zginął. To jak teraz zareaguje na jego obecność? Będzie szczęśliwa, czy raczej zdenerwowana? Bo może w końcu pomyśleć, że ją oszukano. Musiał jak najszybciej dostać się do jakiejś kapliczki i wszystko jej wyjaśnić.
- Myślisz o twojej matce? - spytała Kendra.
- Skąd wiesz?
- Mam to. - Pokazała mu amulet, czyli dziwną bransoletkę. - Czytam ci w myślach.
- O ty zła kobieto! - prawie się oburzył.
- Słucham?
- A nic, nic. Jak myślisz, jak zareaguje na mnie?
- Na pewno się ucieszy. Sporo czasu cię nie widziała.
- Sporo dla Królowej Wróżek to inna miara niż sporo dla śmiertelnika.
- Dzięki, że podzieliłeś się ze mną tą niezwykle ważną wiedzą. Obawiasz się czegoś?
- Można powiedzieć, że jej reakcji.
- Wściekła na pewno nie będzie - zapewniła go dziewczyna.
- Może być na ciebie.
- Jakoś to przeżyję. Najwyżej stracę swoje możliwości, ale to nic.
- Raczej tak daleko się nie posunie.
- Aha, właśnie. Pozwolisz, że znowu cię o coś spytam?
- Jasne.
- Wiesz, kiedy się żegnaliśmy przez twój róg, powiedziałeś coś, czego sens zrozumiałam dopiero niedawno. Czy to... Wiesz o co mi chodzi? - teraz była skupiona.
- Chyba... - odpowiedział dopiero po chwili.
- Czy... czy to była prawda? Powiedz mi.
Zupełnie o tym zapomniał. Musiał najpierw upewnić się, że nikt inny ich nie słucha, zanim odpowiedział.
- Ra... raczej tak.
Marla spojrzała zdziwiona na męża. Miał ściągnięte usta, ściskał jej rękę znacznie za mocno. Wydawał się wściekły. Patrzył za siebie, nawet nie słuchał Warrena. Patrzył na zbierające się łzy w oczach Kendry. Ewidentnie nie były to łzy smutku.

Baśniobór; Wszystko Może BolećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz