Rozdział 25; Miłość i śmierć

679 20 16
                                    

- Mam rozumieć, że teraz jestem jednorożcem? - pomyślała Kendra.
Biegała po łące. Na początku wolno, później przyspieszyła po to, żeby przejść do pełnego galopu. Zatrzymała się obok Paprota i zarzuciła grzywą.
Jak mam się znów zmienić? - przesłała mu mentalną wiadomość.
- Odrzuć róg - odparł.
Zrobiła tak, jak powiedział, a po chwili przepełnionej jasnym światłem i mocniejszym wiatrem stała w swojej zwykłej, ludzkiej postaci z rogiem w dłoniach.
- Twoja matka zawsze wydawała mi się sceptyczna, a teraz już nie wiem, co mam o niej myśleć - odezwała się.
Paprot nie odpowiedział. Wpatrywał się w nią, jakby jej wyrosła trzecia ręka albo jak na kosmitę.
- Co się tak patrzysz? Mam coś we włosach? - zapytała Kendra.
Włosy... Właśnie! Wzięła w palce kosmyk. Zaczęło się z nim dziać coś dziwnego. Wydawało jej się, jakby się wydłużył. Zabłyszczał w świetle słońca.
Paprot, który stał dwa metry od niej, nadal patrzyła nad nią urzeczony. Wreszcie otrząsnął się i zapytał:
- Czy ty zawsze miałaś szare oczy?
- NIe... Miałam brązowe... A co, mam szare?
Pokiwał głową w potwierdzeniu.
- I jesteś teraz jednorożcem, tak jak ja?
- Na to wygląda... Ciekawe dlaczego...
- Najpierw moja matka uczyniła cię wróżkokrewną, czego chyba nigdy nie robiła - zaczął jednorożec. - a teraz zrobiła cię jednorożcem. Chyba naprawdę dużo musisz dla niej znaczyć.
- Uparła się, że to ja ciebie wskrzesiłam, chociaż nie miałam z tym nic wspólnego. Więc to z tego wynikło.
Młody, a raczej tylko wyglądający na młodego mężczyzna pokręcił głową. Podbiegł do niej, chociaż wystarczyło podejść, bo nie stała daleko. Chwycił ją w talii i uniósł tak lekko, jakby była z materiału, a przy tym ostrożnie, jakby była z porcelany. Kendra poczuła się dobrze, wręcz wspaniale. Niczego jej nie brakowało, wszystkich tych, których kochała, miała obok siebie, a na dodatek stała się kimś niezwykłym, bardziej niezwykłym, niż wróżkokrewną.
Dziewczyna wirowała w powietrzu śmiejąc się w głos. Rozłożyła ręce. Pomyślała sobie, że szkoda, że nie ma na sobie sukienki, bo wyglądałaby przeuroczo. Jednorożec zwolnił i postawił ją na ziemi tuż obok siebie. Rzuciła się na niego i nieco niepodobnie do siebie, odważnie owinęła mu nogi wokół bioder. Chwycił ją, żeby nie spadła, i przytulił.

(Ja wiem, że to brzmi jak jakieś głupie romansidło, no ale musicie mi to wybaczyć, bo to w końcu jest romansidło XD)

Kiedy tak położyła głowę na jego ramieniu i zamknęła oczy, doszła do wniosku, że odtąd ona i Paprot powinni do siebie bardziej pasować. Wcześniej dziewczyna wiedziała, że kiedy ona umrze, jednorożec będzie jeszcze długo, długo, długo żył. O ile ktoś go nie zabije, albo sam nie popełni samobójstwa z tęsknoty. Teraz oboje będą trwać, póki im na to los pozwoli... No właśnie, ale czy na pewno?
- Paprocie, czy skoro stałam się taka, jak ty, to czy również będę żyć tak długo? - spytała i spojrzała mu w oczy.
- Mam ogromną nadzieję, że tak - odparł.
Stanęła na własnych nogach i poczuła na ramieniu jego dłoń. Przytrzymała ją tam.
- Chciałabym, żebyś zawsze był przy mnie i nigdy nigdzie nie odchodził - powiedziała szczerze.
- Nie mam takiego zamiaru. I raczej nie będę miał. Chcę zostać tu, przy tobie. Pamiętasz, co powiedziałem Ronodinowi? Duchem czy ciałem, zawsze jestem z wami.
- I niech tak zostanie.
Kendra pociągnęła go za rękę, ale potknęła się, przewróciła i przeturlała po trawie. Jednorożec wylądował obok niej. Zaczęli tarzać się i śmiać. Kiedy któreś z nich udawało, że chce uciec, natychmiast zostawało zatrzymane i zmuszone do dalszej zabawy, jakby ta miała się skończyć.
W końcu ucieszeni i zmęczeni usiedli obok siebie. Odpoczęli nieco, a kiedy wstali, nie chcieli już kontynuować zabawy. Przynajmniej nie tej.
- Berek! - zawołała Kendra, dotykając ramienia Paprota. - Jak mnie złapiesz, dajesz mi buziaka!
I zaczęli się gonić. Zgodnie z zasadą jeśli któreś z nich łapało drugie, zostawiało pocałunek na jej policzku. Z początku było to trochę niezręczne, ale szybko przestało takie być.
W pewnym momencie Kendra, goniąc Paprota, w końcu złapała go za rękę i przyciągnęła do siebie. Niestety, a może raczej na szczęście, nie trafiła dokładnie i połowa jej warg zetknęła się z jego.
Zaskoczona i zawstydzona puściła jego dłoń. Jednorożec uśmiechnął się szeroko, nachylił się do niej i już bez krępacji dotknął jej ust swoimi. Nie wyrywała się, nawet o tym nie myślała, tylko przysunęła się bliżej.
W końcu oderwali się od siebie. Dziewczyna szczęśliwa, ale i zakłopotana odwróciła wzrok. Wtedy od strony zamku dobiegł ich huk.
- Dlaczego, dlaczego jeśli już dzieje się coś, co mi się podoba, kończy się to tak szybko? - jęknęła Kendra i pobiegła w tamtą stronę, a za nią Paprot, uśmiechając się.
Ale kiedy dotarli, uśmiech znikł z jego twarzy jak zdmuchnięty. Budowla nie ucierpiała ani trochę, z kolei przed nią wyrosła potężna przepaść głęboka na więcej niż sto metrów i szeroka na więcej, niż czterdzieści. Do tego długa, przedzierała pobliskie góry na pół jakby nie było to niczym trudnym. W przepaści siedział Celebrant i trzymał w umięśnionej łapie... śmiertelnie przerażonych Scotta i Marlę.
- Skąd on się tu wziął? - krzyknęła Kendra.
- Dobre pytanie - odparł Warren, drapiąc się po głowie.
W górze krążył Seth i co chwila strzelał czymś w Celebranta. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zbyt wiele, gdyż mógłby skrzywdzić swoich rodziców. Na drugim brzegu ogromnego rowu leżało bez życia ciało Ronodina.
- Seth tak szybko go wykończył? - zdziwił się Paprot.
- Nie spodziewał się tego - wyjaśniła Vanessa. - Wybiegliśmy tu, kiedy usłyszeliśmy huk. Wtedy przeleciał Celebrant i zabrał Marlę i Scotta. Wtedy Ronodin się śmiał, ale żałujcie, że nie widzieliście jego miny, kiedy Seth zamienił się w smoka. Zabił go w minutę.
- Mam brata mordercę - stwierdziła Kendra.
Celebrant ryknął, zamachał skrzydłami i poderwał się do lotu. Wzniósł się na trzydzieści metrów, może więcej, i cisnął rodzicami w dół.
- Nie! - krzyknęła Kendra i podbiegła do krawędzi. Wydawałoby się, że by skoczyła, gdyby Paprot jej nie przytrzymał. - Nie, tylko nie to!
Seth natychmiast zanurkował, ale nie dogonił spadających ludzi. Był za duży. Wcześniej uderzył by z impetem w dno i sam stracił życie. Celebrant odleciał. Seth jeszcze chwilę polatał w powietrzu, w końcu zleciał na dół i przyjął ludzką postać. Chyba zamierzał przeszukać i odnaleźć rodziców.
Kendra bezsilnie próbowała się wyrwać z mocnego uścisku jednorożca.
- Nie, proszę! - krzyczała. - Mamo, tato! Zostaw mnie! Muszę zobaczyć! Może... może przeżyli! Puszczaj mnie!
Była jednak zupełnie bezradna. W końcu odpuściła, upadła na kolana, zakryła twarz dłońmi i zaczęła płakać w objęciach jednorożca.
Seth przyleciał do nich, zmienił się w chłopca i pokręcił głową. On też miał łzy w oczach.
- Nic nie mogłem zrobić.
Warren pocieszająco poklepał go po ramieniu. Eva przytuliła się do niego. Seth położył swoją głowę na jej.
Wszyscy wymieniali smutne spojrzenia, może poza Kendrą, która nadal łkała nad krańcem przepaści.
- Mogłam coś zrobić - chlipała. - Ale, oczywiście, stałam tylko i patrzyłam.
- Nie zrzucaj winy na siebie - odpowiedział Paprot, gładząc ją po włosach.
Eva wydawała się równie zdruzgotana, co rodzeństwo.
- Wiedziałam, że coś się stanie - powiedziała cichutko, tak, że nikt jej nie usłyszał, chociaż stała tuż przy nich i służyła za podpórkę Sethowi.

Siemkaaa!
Zaczyna się zwykłe, stacjonarne nauczanie, więc będzie mi trudniej coś wrzucać. Na szczęście już blisko wakacje, więc to nie potrwa długo. Aha, no i przepraszam za taki dziwny nastrój. Tutaj romans, a tu nagle żałoba. Fajnie, nie? Tak, wiem, że miałam zrobić kilka rozdziałów z Sevy, ale Brackendra to mój ulubiony ship, więc będzie mi ciężko. Na pewno coś takiego wkrótce wleci, a mówiąc "wkrótce" mam na myśli "jutro albo pojutrze". Następny rozdział będzie właśnie z Sevy.

Pozdrawiam wszystkich cieplutko :3!

Baśniobór; Wszystko Może BolećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz